Podczas gdy polskie organizacje kobiece od lat toczą batalię o dostęp do środków antykoncepcyjnych, pomstując na obecne u nas światopoglądowe średniowiecze, Amerykanki odniosły właśnie kolejne zwycięstwo w walce o równouprawnienie. „Od 17 lat mężczyźni mają swoją Viagrę i 25 innych preparatów polepszających wydolność seksualną, a my nie możemy doczekać się pigułki, która przywraca pożądanie i radość z seksu” – pod apelem do władz podpisało się ponad 40 tys. kobiet. I komitet doradczy amerykańskiej Agencji ds. Żywności i Leków (FDA), stosunkiem głosów 18:6, zarekomendował na początku czerwca pierwszy preparat niebędący hormonem, który ma zwiększać popęd seksualny.
FDA zazwyczaj nie podważa opinii własnych ekspertów, więc najprawdopodobniej flibanseryna sprzedawana pod handlową nazwą Addyi pojawi się w amerykańskich aptekach już latem. Ale warto zauważyć, że w 2010 i 2013 r. w identycznej sprawie wniosek o rejestrację tego specyfiku przepadł w głosowaniu. Skąd więc tak radykalna zmiana nastawienia? To zasługa środowisk kobiecych, które wzięły sprawy we własne ręce, czy rosnąca wiara w to, że tzw. wonder drugs – czyli pigułki szczęścia – mogą mieć zbawienny wpływ na życie ludzi?
Seks reglamentowany
U Dorothy pożądanie seksualne osłabło po narodzinach drugiego dziecka. Tłumaczyła to sobie zmęczeniem, bo gdy masz obok siebie dwójkę nieznośnych bobasów, które trzeba wykarmić, wyprowadzić na spacer, zająć zabawą, wykąpać, a w końcu położyć spać, na nic innego nie starcza siły. Seks z mężem, którego przecież nadal kochała, na liście codziennych zajęć spadł na ostatnie miejsce („Bo nie zajmował dużo czasu” – wyznała w kwestionariuszu, ubiegając się o udział w badaniu nad nowym lekiem). Ale nawet w spokojniejsze dni, gdy bywa mniej wyczerpana, odczuwa przed zbliżeniem narastającą blokadę, której nie potrafi wytłumaczyć.