Marcin Piątek: – Po przegraniu przez Legię mistrzostwa Polski jak refren wracało przysłowie: pycha kroczy przed upadkiem. To ona was zgubiła?
Dariusz Mioduski: – Te głosy bolą mnie bardziej niż utrata mistrzostwa. Zwłaszcza że mnie taka postawa jest zupełnie obca. Zapłaciliśmy za różne błędy, i nie chodzi tu o pychę. Ale proszę przypomnieć sobie, co prorokowano przed sezonem – że tytuł dla Legii to formalność. Intuicja mi podpowiadała, że to może nas uśpić. I uśpiło.
Prezes Legii Bogusław Leśnodorski mówił, że nie macie z kim przegrać, a porównania do Lecha Poznań uznał za śmieszne, bo przez ostatnie dwa lata to Legia była górą.
Boguś jest bardzo dobrym prezesem oraz moim przyjacielem. Dziwi mnie, że czasem jest tak negatywnie odbierany. Trzeba go bliżej poznać, żeby przekonać się, że w takiej postawie nie ma żadnego zadęcia, a raczej pewność siebie i zdecydowanie. Wynikające z pozycji Legii – w końcu mistrza Polski z poprzednich dwóch sezonów, zwycięzcy grupy w Lidze Europy – jak również z charakteru prezesa. Nie doszukiwałbym się tu arogancji.
Nie ma pan wrażenia, że bylibyście mistrzem, gdyby piłkarzy było stać na trzeźwą samoocenę? Na ogół nie mieli sobie nic do zarzucenia.
Powodów jest więcej, ale to na pewno jest jeden z wniosków po tej porażce. Pewne symptomy takiej postawy dostrzegłem już w trakcie sezonu, ale nie chciałem ingerować, bo to nie moja rola. Tak duża grupa ludzi jak zespół piłkarski to niezwykle krucha materia i ktoś, kto nie jest z nimi na co dzień, nie powinien się wtrącać. To rola sztabu szkoleniowego i w ostateczności zarządu. Ja raczej odpowiadam za wytyczenie pewnego systemu, w którego ramach chcemy funkcjonować.