U źródeł powrotu do przeszłości leżał bunt i zniechęcenie. Wrogiem, którego należało unieszkodliwić, był wielki Le Corbusier, a właściwie jego modernistyczne idee, których czarowi ulegali przez kilka dziesięcioleci architekci, urbaniści i planiści na całym niemal świecie. A że były to dekady prosperity, na całym świecie pozostawiły po sobie tysiące osiedli bez żadnych tradycyjnych ulic i placów, z domami luźno porozrzucanymi w rozległym terenie. Także całą Polskę gęsto upstrzono takimi gigantycznym „jednostkami mieszkaniowymi”, by przypomnieć choćby warszawskie Osiedle za Żelazną Bramą, katowickie Osiedle Tysiąclecia czy rzeszowskie Nowe Miasto.
Bunt dojrzewał powoli, a wybuchł ok. 1980 r. Jako pierwsi wzór domów pudełek odrzucili architekci, zastępując je gmachami ozdobnymi, kolorowymi, nawiązującymi do różnych historycznych stylów. Ów postmodernizm ośmielił do kontrataku urbanistów, którzy także zaczęli zerkać w przeszłość, inspiracji szukając w strukturze dawnych miast. Nowe idee najpierw upowszechniły się w USA, które we wszystkim lubią wyznaczać trendy. Ruch potężniał, otaczał się własnymi teoretykami (najbardziej znany to Leon Krier), aż w końcu w 1993 r. spisał swe zasady w „Karcie Nowej Urbanistyki”. A przede wszystkim zyskiwał coraz liczniejszych zwolenników. Dziś coroczne zjazdy gromadzą ok. 3 tys. uczestników, a w samych tylko Stanach Zjednoczonych zbudowano, buduje się lub planuje w najbliższym czasie ponad 600 miasteczek i osiedli spełniających standardy wyznaczone przez ten nurt.
Miasto przytulne i swojskie
Czym kusi nowy urbanizm?