Siła marketingowego rażenia szkółek jest wielka. Jeśli ktoś wymarzył sobie potomka futbolistę, ma uwierzyć, że jego marzenie zweryfikują tylko specjaliści z futbolowych akademii. Obsłużą kompleksowo – podpowiedzą, jak ułożyć stopę do strzału, jak na boisku myśleć, jak biegać, co jeść, ile spać. Ale w pierwszym kontakcie podkreśla się, że piłka jest tylko narzędziem – dzieci mają się bawić, integrować, uczyć współpracy. A czy wyrośnie z nich nowy Lewandowski, to się zobaczy.
Paweł Jędrzejewski, dyrektor sportowy w Football Academy (baza w Opolu; 120 lokalizacji w Polsce i kilkanaście w Anglii, z myślą o tamtejszej Polonii), mówi, że gdy zaczynali w Polsce działalność w 2009 r., rynek dopiero się wykluwał i za nowatorskie uważano zajęcia dla czterolatków. – Byliśmy jednymi z pierwszych i to był nasz atut. Udało nam się zaprosić do współpracy trenerów z Bolton Wanderers, wówczas klubu z Premiership. Angielscy szkoleniowcy dzielili się z nami materiałami i wiedzą na organizowanych w Polsce obozach. Tak zbudowaliśmy markę – opowiada.
Mama trener
Dziś na zajęcia piłkarskie można zapisać już półrocznego niemowlaka. Taką ofertę przedstawia szkółka Socatots (ponad 5 tys. regularnych uczestników zajęć w ponad stu miejscach w Polsce). Socatots wymyślił Anglik Simon Clifford. Legenda mówi, że przesiedział pół roku w Brazylii i podając się za dziennikarza BBC, wyciągał od brazylijskich gwiazd futbolu tajniki futebol de salon, tamtejszej piłki halowej. Potem wrócił na Wyspy i wykorzystując wytyczne rodzimego ministerstwa edukacji, stworzył program piłkarskiej edukacji dla najmłodszych.
Do Polski Socatots przeszczepił pięć lat temu szczecinianin Przemysław Olewnik. Mówi, że na początku miał obawy, czy taki produkt chwyci, ale chętni walili na zajęcia drzwiami i oknami.