Na październik Platini zaplanował tournée wyborcze po pięciu kontynentach. Gdzieś po drodze chciał ogłosić swój manifest programowy, którego próbkę dał w liście wysłanym do wszystkich 209 federacji na świecie. Było tam o zwycięstwie potrzeb wielkiej futbolowej rodziny nad osobistymi, o poczuciu misji wywołanej powszechnym poparciem jego kandydatury i inne tego rodzaju wyborcze dyrdymały.
Mógł sobie na nie pozwolić, bo przysypany lawiną skandali Sepp Blatter wreszcie zadeklarował oderwanie się od stołka, a wśród jego potencjalnych następców zagadka goniła zagadkę. Na tle azjatyckich biznesmenów, bliskowschodnich książąt i emerytowanych piłkarzy bez żadnego doświadczenia w kierowaniu jakąkolwiek instytucją Platini wyglądał jak kandydat z planety Rozsądek.
Wcześniej wiele razy odmawiał wejścia w buty Blattera. Być może z lojalności, bo to właśnie przy boku Szwajcara Platini oswajał się z kuchnią futbolowej polityki i przeistoczył się z byłej gwiazdy futbolu w pełnokrwistego działacza, aż w końcu w 2007 r. wygrał wybory na szefa UEFA. Jeszcze cztery lata temu, gdy Blatter walczył o kolejną reelekcję, Platini wezwał do głosowania na niego, mimo że ich dawna przyjaźń nie przetrwała próby czasu. Blatter śmiertelnie obraził się na Platiniego, gdy ten w 2008 r., podczas ceremonii otwarcia mistrzostw Europy na stadionie w Bazylei, usadził szefa FIFA w pierwszym rzędzie, ale dopiero na ósmym miejscu, licząc od centrum, zajmowanego przez szwajcarskiego prezydenta.
To właśnie tamten apel o poparcie dla Blattera jest dziś powodem kłopotów Platiniego. Bo nikt już nie mówi o lojalności, ale o podejrzanej koincydencji – kilka tygodni wcześniej Platini otrzymał z FIFA przelew na 2 mln franków szwajcarskich.