Adam Bielecki i Jacek Czech pozują do zdjęć na tle ogromnego telewizora z kadrem Nangi Parbat. Na ekranie czerwona kreska przecina ogromny, śnieżno-lodowy masyw. Najpierw ukosem pnie się lekko w lewo, potem ostro odbija w prawo, biegnie niemal poziomo, by wreszcie dociągnąć do szczytu na wysokości 8125 metrów.
Chwila dla fotoreporterów: uśmiechy, dłonie splecione w uścisku. Czech spokojny, wyciszony, podczas konferencji prasowej odpowiada na pytania rzeczowo. Bielecki podekscytowany, rwie się do mikrofonu. – Mamy ambicje wyznaczenia nowych trendów zimowej wspinaczki na ośmiotysięczniki – deklaruje Adam. Uważa, że dotychczasowy sposób zdobywania zimą najwyższych szczytów pociągał za sobą niezwykle irytujące marnotrawstwo czasu. – Podczas dwóch moich poprzednich zimowych wypraw, na Gaszerbrum I oraz na Broad Peak, spędziliśmy w bazie jakieś dwa miesiące. To było wyniszczające psychicznie i fizycznie – dodaje.
Ich plan zakłada zdobycie Nangi w stylu alpejskim, czyli bez pomocy szerpów, z minimalnym ekwipunkiem, bez zakładania po drodze lin poręczowych, a jedynie z lotną asekuracją. Adam: – Żeby związać się z partnerem liną, trzeba mu w stu procentach ufać. Potrzebne jest też zgranie, a my z Jackiem rozumiemy się bez słów. I dodaje, że dla niego to zaszczyt wspinać się w duecie ze swoim pierwszym instruktorem z kursów wspinaczkowych. Jacek Czech uśmiecha się nieznacznie.
Ten rewolucyjny rys wyprawy to przystanek Andy, bo zanim Czech z Bieleckim wylądują u podnóża Nangi, lecą do Ameryki Południowej. Planują wspiąć się na Ojos del Salado, uśpiony wulkan, drugi najwyższy szczyt półkuli zachodniej (6893 m). Na szczycie chcą spędzić 2–3 noce, potem możliwie szybko przenieść się do Pakistanu i ruszyć na Nangę.