Gdy Antkowi uda się trudne zagranie albo gdy rozgrywa brejka, czyli przy jednym podejściu do stołu wbija bilę za bilą, oczy świecą mu się zawadiacko. Rwie się do kolejnych strzałów, zapominając o powściągliwej snookerowej etykiecie oraz o pewnym teatrze, związanym z oceną układu bil na stole, markowaniem uderzeń. Ale gdy z kolei jakiś strzał mu nie wyjdzie, wtedy całym sobą wyraża rozczarowanie: robi kwaśną minę i ze zwieszoną głową i opadniętymi ramionami, powłócząc nogami, oddala się od stołu. Albo mówi poirytowany: no, kurczę, co jest?!
Antek jest więc dziecięco naturalny i równie naturalny był, gdy obok niego stała śmietanka snookera: Ronnie O’Sullivan, Stephen Hendry, Mark Selby, Neil Robertson, Shaun Murphy, Ken Doherty – co dokumentują m.in. zdjęcia znajdujące się w treningowej sali Antka, wiszące obok dwóch rzędów pucharów przy staroświeckiej drewnianej tablicy do liczenia punktów oraz życiowego motto: Nigdy nie przegrywam. Albo wygrywam, albo się uczę. Trochę tremy czuł podczas pierwszego spotkania, gdy jako 7-latek grał w parze z Selbym, ale szybko mu przeszło, a teraz mówi tak: już tylu mistrzów widziałem, że ich bliskość mnie nie stresuje.
Antek podchodzi więc do legend jak do kolegów z podwórka: piona, uśmiech, jak leci?
Tak mówi Marcin Nitschke, jeden z najlepszych polskich graczy, który patronuje rozwojowi Antka i który, wykorzystując znajomości, ściąga legendy do Zielonej Góry na turniej Lotto&Hot Shots Master. Marcin ma 32 lata, gra od 20 i żyje snookerem przez okrągłą dobę. Nie zrobił kariery na miarę marzeń (problemem był brak środków na rozwój), ale nadchodzący rok ma być przełomowy, bo udało mu się pozyskać kilku prywatnych sponsorów, więc będzie na honoraria dla trenera, sparingpartnerów, fizjoterapeuty, psychologa, a przede wszystkim będzie komfort wyboru turniejów, w których Marcin chciałby uczestniczyć.