Lot w ciemno
Klimek Murańka: jak skakać, kiedy prawie się nie widzi
Przed pucharowymi konkursami na Wielkiej Krokwi w Zakopanem Klimek Murańka nie trenował zbyt intensywnie. Jego skoki wskazywały na zadowalającą stabilność, więc trener Łukasz Kruczek dał mu wolne, skupiając się na pracy z pozostałymi, którzy mają kłopoty od początku sezonu.
Dobrych treningów nie udało się jednak przełożyć na dobre kwalifikacje. Murańka zawalił w nich swój skok i w zakopiańskich konkursach w ogóle nie wystąpił. Mimo to, w ogólnej mizerii prezentowanej w obecnym sezonie przez podopiecznych trenera Łukasza Kruczka, stara się znaleźć jasne strony i recytuje typową dla poszukujących zaginionej formy skoczków mantrę o tym, że podczas ostatnich spokojnych treningów wreszcie miał czas zdiagnozować problemy, poukładać technikę, spróbować nowych rozwiązań, a teraz pozostaje tylko przełożyć tę dobrą zmianę na zawody. Znajomi Klimka mówią, że on jest raczej typem niedzielącym włosa na czworo i że do jego postawy życiowej dobrze pasowałoby słynne hasło Luz w dupie, które swego czasu wypisał markerem na nartach kolega z kadry Jan Ziobro.
Od odpalonej przez 10-letniego Klimka bomby, gdy za przyzwoleniem oraz na odpowiedzialność ojca skoczył z Wielkiej Krokwi na odległość 135 m (5 m krócej od ówczesnego rekordu Svena Hannawalda; obecny rekord 141,5 m należy do Kamila Stocha) minęło 12 lat. Teraz Murańka przynależy do świata dorosłych zarówno poprzez obecność w seniorskim sporcie, jak również poprzez życie prywatne, gdyż ma żonę i półtorarocznego syna. W związku z tym być może bardziej wypadałoby zwracać się do niego per Klemens, ale on najwyraźniej dobrze się czuje w swoim zdrobniałym wcieleniu, bo na swym narciarskim kombinezonie ma napisane wołami: KLIMEK MURAŃKA.
Klimek Murańka patrzy w przód z optymizmem. Wie, że jego przyszłość w skokach – jakakolwiek by była – na pewno będzie.