Serial to bohater w odcinkach. Ta żartobliwa definicja potwierdziła się raz jeszcze: doczekaliśmy się serialu o jednym z najpopularniejszych artystów dwudziestolecia, występującym pod pseudonimem Bodo. Tak naprawdę nazywał się Bohdan Eugène Junod. Dziecko szczęścia Szwajcara i Polki. Według jednej wersji miejscem urodzenia gwiazdora była Genewa. Według innej – Łódź. Tu bowiem jego obrotny ojciec Teodor Junod założył kinoteatr Urania. Pokaz filmów niemych trwał niecałą godzinę. Przerywały go i uzupełniały popisy komediantów i pokrzykiwanie na tapera: – Łysy, graj!
Bodo zadebiutował w Uranii, co stało się sensacją – miał dziewięć lat i, wymachując lassem, zagrał kowboja walczącego z Indianami. Akrobatyczne sztuczki smarkacza kwitowały brawa i domaganie się bisów. Echo tych braw sprawiło, że Bodo wybrał karierę artystyczną, rezygnując z namów, by został lekarzem czy adwokatem. Wyprowadził się z domu i dołączył do wędrujących od miasta do miasta zabawiaczy publiczności. W końcu znalazł się w Warszawie, gdzie grał i śpiewał, tańczył i monologował na estradzie w Dolinie Szwajcarskiej.
Na brawo patrz!
Wypatrzył go i rozpoznał jako obiecujący talent Ludwik Sempoliński, chociaż repertuar, w jakim go oglądał, był dnem szmiry. Bodo zwierzał się widzom:
„Jestem strażak jakich mało –
Sikawkę okazałą mam!”.
Dzięki protekcji Sempolińskiego i znajomych z koncertowych tras znalazł się w zespole teatrzyku Qui Pro Quo. Skończyły się kłopoty z repertuarem. Do QPQ pisali: Tuwim, Słonimski, Tom, Hemar i niespożyty Andrzej Włast. Komponowali szlagiery: Wars, Petersburski, Gold, Białostocki, Boczkowski. Zespół aktorski przypominał gwiazdozbiór: Ordonka, Pogorzelska, Zimińska, Lawiński, Dymsza, Lopek Krukowski – wówczas tacy młodzi, tacy pełni pomysłów i zapału do grania.