Szeleszcząca kępa trawy sygnalizuje na ekranie telefonu obecność potwora w naszej okolicy. Wystarczy popatrzeć przez kamerę w telefonie i złapać w Polsce animowane, fantazyjne, japońskie stwory w kuliste pułapki (pokeballe). Na tym z grubsza polega gra na komórkę, która wystartowała niecały miesiąc temu w pełnej błędów i zagrożeń dla prywatności wersji beta (dostępnej do niedawna legalnie jedynie w Stanach Zjednoczonych, Australii i Nowej Zelandii) i natychmiast stała się jedną z najpopularniejszych form spędzania wolnego czasu. W samych Stanach w ciągu pierwszego tygodnia pobrało ją na swoje smartfony 15 mln ludzi. Ponoć swoją popularnością, mierzoną liczbą codziennie korzystających z aplikacji użytkowników, przebiła już w Stanach Twittera.
Portal technologiczny Cnet podaje, że użytkownicy na ściganie pokemonów poświęcają średnio około 30 minut dziennie, dla porównania czas spędzany na Facebooku, Twitterze czy Snapchatcie jest o 10 minut krótszy. Globalny sukces i tak życzliwe przyjęcie zaskoczyło nawet producentów Pokémon Go, powiązaną z Google i z Nintendo firmę Niantic. Jej pracownicy dopiero przygotowują bezpieczniejszą i stabilniejszą wersję aplikacji.
Po 10 dniach od startu grę można było pobrać legalnie także w Polsce. Ludzie ściągali aplikacje i korzystali z pomocy obecnego w grze mistrza – profesora Willowa, który wyjaśnia wybranemu przez gracza awatarowi, na czym polega świat pokemonów, i pomaga złapać pierwszego stwora. A w grze chodzi o to, by zebrać w swojej okolicy komplet 151 potworów. Za każdym razem trzeba przeciągać palcem po ekranie i próbować trafić kulką (pokeballem) w potwora.