Mariusz Herma
6 września 2016
Ciemna strona internetu
I wtedy powiedzieliśmy: Oho!
Rozmowa z prof. Leonardem Kleinrockiem o tym, czego jeszcze od internetu oczekują jego twórcy.
Mariusz Herma: – Z pańskiej pracowni wysłano w 1969 r. coś na wzór pierwszego e-maila. Czy w kontekście ówczesnych oczekiwań współczesny internet czymś pana rozczarowuje?
Leonard Kleinrock: – Aby porozumieć się z siecią, wciąż muszę się posiłkować klawiaturą, myszką, ekranem. A to bardziej przeszkadza, niż pomaga w tym, o co nam od początku chodziło: aby człowiek mógł porozumieć się z człowiekiem. Rozmawiamy teraz ze sobą przez Skype.
Mariusz Herma: – Z pańskiej pracowni wysłano w 1969 r. coś na wzór pierwszego e-maila. Czy w kontekście ówczesnych oczekiwań współczesny internet czymś pana rozczarowuje? Leonard Kleinrock: – Aby porozumieć się z siecią, wciąż muszę się posiłkować klawiaturą, myszką, ekranem. A to bardziej przeszkadza, niż pomaga w tym, o co nam od początku chodziło: aby człowiek mógł porozumieć się z człowiekiem. Rozmawiamy teraz ze sobą przez Skype. Ale najpierw musieliśmy wymienić się naszymi loginami w tym programie, wysłać sobie zaproszenie do znajomości, zaakceptować to zaproszenie. I dopiero do siebie zadzwonić. A powinienem po prostu powiedzieć: Chcę rozmawiać z Mariuszem. Wizja rodem z science fiction w rodzaju filmu „Ona”. Na kilka miesięcy przed wysłaniem tamtej pierwszej wiadomości przygotowałem informację prasową, w której opisywałem moją wizję internetu. Miał być zawsze dostępny. Miał być osiągalny za pomocą dowolnego urządzenia podłączonego do sieci. I miał być niewidzialny. Osiągnęliśmy wszystko z wyjątkiem tego ostatniego elementu. Dlatego większość ludzi uważa, że cyberprzestrzeń skrywa się za ekranem komputera czy smartfonu. Chociaż w tej chwili obserwujemy, jak internet wychodzi poza ekran i sięga do naszego fizycznego świata. To tzw. internet rzeczy. Czyli technologie wbudowane w otaczające nas ściany, meble, samochody, drogi. I rzeczywiście wszystko zmierza do tego, byś zastał internet wszędzie, gdziekolwiek znajdziesz się w świecie fizycznym. Byś mógł połączyć się z nim poprzez otoczenie, jakiekolwiek ono będzie. Np. gdy wejdę do jakiegoś pomieszczenia, ono mnie rozpozna. Będę mógł je zapytać o coś w takim języku, jakim się posługuję. A może gestem lub za pomocą innego interfejsu? W swoim nowym filmie Werner Herzog porusza wątek czytania w myślach. Odpowiedź od komputera nadejdzie w równie „ludzki” sposób: jako głos, hologram, dotyk. A więc chodzi o to, by internet wniknął w nasze otoczenie, w infrastrukturę. Tak jak elektryczność ukryła się w naszych ścianach i możemy się podpiąć do prądu poprzez dowolne gniazdko. Tyle że internet obędzie się bez gniazdek, bo żyjemy w świecie coraz bardziej bezprzewodowym. Przestanie nas zatem odciągać od realnego świata, a może nawet pomoże do niego wrócić? W pewnym sensie tak. Istotnym elementem codzienności stanie się jednak rzeczywistość wirtualna czy też rozszerzona. Technologia pozwoli na bieżąco oglądać odległe wydarzenia, obserwować je niejako od wewnątrz dzięki zdalnie sterowanym kamerom. Wyobraź sobie, że masz kogoś starszego w rodzinie, kto nie opuszcza już szpitalnego łóżka. Mimo to będzie mógł doświadczyć wyprawy do Puszczy Amazońskiej. Poruszyć głową – i zobaczyć drzewo za sobą lub spojrzeć pod nogi. Dzięki sieci powiększymy więc nasze możliwości, nasz zasięg. Ale same metody komunikowania się z nią będą odzwierciedlać to, do czego jako homo sapiens jesteśmy przyzwyczajeni. I to byłoby zgodne z pańską wizją sprzed pół wieku. A w czym się pan wówczas mylił? Wówczas sądziliśmy, że w internecie będzie chodziło o porozumiewanie się komputerów z komputerami oraz ludzi z komputerami. Czego nie przewidziałem? Że internet będzie światem rozmawiających ze sobą ludzi. Sieci społecznościowe. Komunikatory. E-mail. Dopiero gdy ten ostatni pojawił się w 1972 r., uświadomiłem sobie, że w internecie będzie chodziło właśnie o kontakty międzyludzkie. Oczywiście wymieniamy mnóstwo danych, szczególnie w biznesie czy nauce. Ale zasadniczo chodzi o Facebook i Instagram, YouTube i e-mail, ludzi wychodzących naprzeciw innym ludziom. Z drugiej strony coraz mniej wiemy o tym, co dzieje się za kulisami. W tej chwili mamy trzy rodzaje ruchu w internecie. Za jeden odpowiadamy sami: wiadomości, komentarze, zdjęcia, wideorozmowy. Drugi pochodzi z internetu rzeczy, urządzeń wbudowanych w nasze otoczenie. Czujniki, mikrofony, kamery. Generują w sieci spory ruch, który niekoniecznie dostrzegamy. Być może w tej chwili moja lodówka rozmawia ze sklepem internetowym? Jest jeszcze ostatni gracz. To rozmaite „programy zwiadowcze”. Cały czas gromadzą informacje o nas i o sobie nawzajem. I technicznie za większość ruchu generowanego obecnie w sieci odpowiadają nie ludzie, ale właśnie urządzenia i programy. Za kulisami znanego nam internetu powstaje osobny świat danych, który ma nam służyć. I tak dochodzimy do samouczenia się maszyn, tematu sztucznej inteligencji. I znów film „Ona”. Jego bohater był stale podłączony do sieci, ale znał ją tylko z tego, co głosem Scarlett Johansson opowiedział mu komputer osobisty. W końcu się w tytułowej „Niej” zakochał. Idea osobistej relacji z oprogramowaniem towarzyszy nam od początku prac nad sztuczną inteligencją. Już w latach 60. pojawił się program o nazwie „Doktor”, który udawał psychiatrę. Jeśli powiedziałeś mu, że nie czujesz się dziś zbyt dobrze, on pytał, dlaczego. Był bardzo prosty. Ale ludzie i tak podchodzili do tych rozmów w bardzo osobisty sposób, nawiązywali relację z „Doktorem”. I nieraz otrzymywali od niego wsparcie, jakiego naprawdę potrzebowali. W filmie „Ona” mamy tę samą ideę, tyle że bardziej rozwiniętą. Ale wcale nie tak fantastyczną. W dokumencie Herzoga spotykamy naukowca, który twierdząco odpowiada na pytanie: „Czy kochasz robota numer 8?”. Słyszymy też o nastoletnich Koreańczykach, którym tak trudno oderwać się od ekranu, że zakładają pieluchy. Młodym osobom takie kontakty zastępują relacje osobiste z prawdziwymi ludźmi, których można spotkać i dotknąć. Wydaje mi się, że tracą w ten sposób wiele cennych doświadczeń międzyludzkich. Zamiast tego rozmawiają z urządzeniami albo z obcymi ludźmi, chcą być ciągle dostępni. Przy czym sam zawsze noszę ze sobą telefon i gdy ktoś dzwoni – odbieram. Gdy ktoś pisze – odpisuję. A więc także poddaję się temu trendowi. Ale przynajmniej nie używam Facebooka, a Instagram założyłem tylko ze względu na wnuczkę. (śmiech) Instagram symbolizuje inny silny trend kojarzony z mediami społecznościowymi, czyli narcyzm. Mojemu pokoleniu wydaje się to niezrozumiałe, a nawet żenujące: Popatrz, co robię. Spójrz, kim jestem. Z kim jestem! Za moich czasów dominowało przeciwne nastawienie – nie wypada się przechwalać! Dziś jest to nie tylko akceptowane, ale wręcz pożądane. Przyznaję, że z tym społecznym aspektem współczesnego internetu nie potrafię sobie poradzić. Do tego dochodzi ciemna strona sieci: wirusy, hakerzy, trolle, pornografia. Czy kiedykolwiek pomyślał pan, że może świat bez internetu byłby lepszy? Musimy być realistami i pamiętać, że każda nowa technologia ma swoją ciemną stronę. Młotek może być narzędziem albo zabójczą bronią. Jak w ogóle dopuściliśmy do rozprzestrzenienia się całego tego zła w internecie? Trzeba sięgnąć do samych początków. Gdy tworzyliśmy zręby sieci, chodziło nam o to, by naukowcy mogli się wymieniać wiedzą, zasobami. Ludzie tacy jak ja łączyli się z ludźmi takimi jak ja. Wszyscy się znaliśmy i szanowaliśmy. I byliśmy otwarci na nowe osoby. Żadnych restrykcji, żadnych haseł? Po prostu przyjdź i korzystaj. Zrazu było nas zaledwie kilkudziesięciu naukowców i każdy zachowywał się poprawnie. Tutaj warto wspomnieć, skąd wzięły się prace nad siecią ARPANET, poprzedniczką internetu. W 1957 r. Rosjanie wystrzelili Sputnik, pierwsi znaleźli się w kosmosie. A to zakłopotało Amerykę. Straciliśmy koszulkę lidera. Prezydent Eisenhower uznał, że tak być nie może. Musimy się podciągnąć. I tak powstała Agencja Zaawansowanych Projektów Badawczych (ARPA). Finansowała badania w zakresie nowych technologii i rozpowszechnianie tych osiągnięć. Tak by podnieść ogólny poziom rozwoju kraju
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.