Nie znamy opisu dań uczty w czasie zjazdu gnieźnieńskiego (rok 1000), bardzo niewiele wiemy też o odbywającej się w końcu XIV w. uczcie u Wierzynka, uświetniającej zorganizowany w Krakowie przez Kazimierza Wielkiego zjazd monarchów europejskich. Możemy się tylko domyślać, że oprócz chleba, syconego miodu, piwa (zresztą znacznie słabszego od obecnego) podawano sowicie przyprawiane pieczone mięsiwa, głównie dziczyznę. A może także bardzo lubiany groch ze słoniną lub kasze, choć to dania niezbyt wyrafinowane?
W średniowieczu obfitość jedzenia była pierwszym wyznacznikiem bogactwa i stanowiska w społeczności. Drugim było doprawianie drogimi przyprawami. W rachunkach dworu królowej Jadwigi (mieli z Jagiełłą osobne dwory), oprócz wzmianek o zakupach produktów do przygotowania galaret, kurczaków czy ulubionych ciasteczek „crostuli”, niewiele znajdziemy informacji na temat jadanych tam potraw. Ale choć królowa pościła kilka dni w tygodniu o chlebie i wodzie, co jakiś czas wydawała na przyprawy tyle, ile kosztowały dwa karmne woły. W tych czasach raczej nie możemy szukać korzeni obecnej polskiej kuchni.
Pewnie niewiele osób wie, że w Polsce od wieków uprawiano liczne warzywa, a królowa Bona przywiozła ze sobą jedynie te dotąd nieznane, wraz z nowymi sposobami ich przyrządzania. Włoskie wpływy wchodziły powoli i nie bez trudności do polskiej kuchni, kpiono we fraszkach, że Polacy od włoskiego bankietu wstają głodni. Dla naszych protoplastów obfitość mięsa wraz z przyprawami była jednak najważniejsza. Chociaż Mikołaj Rej w „Żywocie człowieka poczciwego” jako wzór znakomitego polskiego jedzenia wymienia ćwikłę, a Rejowski przepis na nią jest dokładnie taki, jak współczesny.