Oświadczył tak dyrektor kreatywny magazynu, Cooper Hefner, syn założyciela pisma. Od marca ubiegłego roku w „Playboyu” nie było zdjęć ukazujących nagość. Były sesje z pięknymi kobietami, ale ubranymi.
Kierowałem redakcją polskiej edycji „Playboya” w drugiej połowie lat 90. i na początku tego wieku i muszę przyznać, że gdy dowiedziałem się o rezygnacji z nagości, byłem w szoku. Dla ścisłości: nagość zniknęła tylko w amerykańskim wydaniu pisma, w innych narodowych edycjach, w tym w polskiej, nie.
Na czym polegał sukces „Playboya”?
Ideą Hugh Hefnera, który założył „Playboya” w 1953 roku, było stworzenie zupełnie nowego pisma, które miało łączyć w sobie dwie z pozoru nieprzystające rzeczy: sesje zdjęciowe ukazujące nagość kobiet z ambitnymi treściami i wysokim poziomem edytorskim. Hefner zaczynał skromnie. W pierwszym numerze „Playboya” do zdjęć pozowała jego sekretarka i tak naprawdę numer ten stworzyły tylko dwie osoby.
Ku zdziwieniu wielu ten pomysł chwycił i po kilku pierwszych numerach, które ukazały się na rynku, już było wiadomo, że to będzie prawdziwy hit. Tak też się stało. Nakład pisma zaczął bardzo szybko wzrastać i w okresie największej prosperity, w połowie lat 70. ubiegłego wieku, osiągał ponad pięć milionów egzemplarzy. Co miesiąc. Jeden z większych prasowych sukcesów na świecie.
Oczywiście Hefner stał się milionerem i całkowicie zasłużył na nagrodę: miał kontrowersyjny, odważny pomysł, zaryzykował i trafił. Długo zresztą całej tej inwestycji towarzyszyła aura lekkiego skandalu. „Playboy” był też mocno krytykowany przez środowiska konserwatywne, a także przez feministki, które zarzucały Hefnerowi, że czyni z kobiet wyłącznie seksualny obiekt. Ale to nie przeszkadzało największym żyjącym pisarzom – w tym na przykład Betty Friedan – publikować w magazynie swoje teksty i udzielać wywiadów takim ludziom jak Martin Luter King, Fidel Castro, Lech Wałęsa czy John Lennon.
Przez kilkadziesiąt lat trwania pisma, a także wielu jego edycji lokalnych na całym świecie, „Playboy” mocno się zmieniał. Zmianom podlegały zwłaszcza kanony kobiecego piękna i stylistyki, w jakiej to nagie piękno pokazywano. Sam Hefner i jego liczni współpracownicy podkreślali też na każdym kroku, że „Playboy” nigdy nie miał i nie ma nic wspólnego z pornografią. Istotnie, trudno nazwać „Playboya” pismem nawet półpornograficznym.
Nagość wraca do „Playboya”
Tymczasem decyzja sprzed roku, by zrezygnować w piśmie z nagości, była podyktowana podobno tym, że we współczesnym świecie masowego dostępu do internetu każdy może sobie nagość i pornografię oglądać do woli, więc czas tradycyjnego „Playboya” minął. Teraz Cooper Hefner twierdzi, że był to wielki błąd. I był.
„Playboy” bez nagich sesji nie jest już „Playboyem”, tylko jakimś innym pismem. Poza tym nigdy nie był pismem pornograficznym, a więc internetowa konkurencja w tym względzie w ogóle go nie dotyczy. „Nagość w naszym piśmie nigdy nie była problemem – napisał na Twitterze Cooper Hefner kilka dni temu – ponieważ nagość sama w sobie nie jest problemem”. Aż chciałoby się dodać – absolutely!
Obecnie „Playboy” amerykański sprzedaje się dość słabo, jego sprzedaż oscyluje w okolicy 700 tys. egzemplarzy. Być może to jest już schyłek przedsięwzięcia Hugh Hefnera, a być może obecny dyrektor kreatywny znajdzie jakiś sposób, by przyciągnąć do pisma nowych czytelników, także tych zainteresowanych podziwianiem piękna kobiecego ciała.