Kiedy chrześcijaństwo weszło na polskie ziemie, zasady postów, polegające na powstrzymywaniu się zwłaszcza od jedzenia mięsa, były już dokładnie określone. Jednak nasi pobożni przodkowie przez lata dodawali jeszcze postnych dni. W XIX w. było ich niemal 200 w ciągu roku – więcej, niż nakazywał Kościół. Kto mógł, jadał więc zamiast mięsa ryby, bo uważane były one za pokarm postny. Chociaż, jak twierdzi wielu historyków kultury materialnej, Polacy za rybami nie przepadali. Stare przysłowie mówiło: „Ryba – woda, chleb – trawa, jarzyna – perzyna, mięso – potrawa”. Konieczność unikania mięsa zaowocowała jednak szczególnie starannym przyrządzaniem ryb. Rzeki i jeziora dostarczały szczupaków (szczuk), łososi, linów, karpi, lipieni, jazic, miętusów, śliży, sumów i węgorzy. Karpie (starsze osobniki nazywano ćwikami) łowiono w rzekach i hodowano w stawach, jednak nie były specjalnie cenione. Sprowadzono je w XIV w. do stawów należących do zakonów, żeby możliwie tanio wyżywić ich licznych mieszkańców.
Z ryb przyrządzano wymyślne dania. Czasem nawet ich obfitość i wyszukany sposób podania zaprzeczały samej idei postu, mającego przecież być wyrzeczeniem. W „Postach Pańskich” Wacław Potocki (XVII w.) pisał: „Dziwna rzecz powiedziano, że Jego Mość suszy/A on zjadł szczukę, ćwika, dwa pstrągi. Po uszy/Aże same się najadł, pił zaś do wieczora”.
Ryby jadano świeże, ale często również solone (także te rzeczne, słodkowodne), suszone i wędzone. Od wieków popularne były na terenach polskich przywożone tu solone śledzie. Ich wielką zaletą była łatwość przechowywania i możliwość długiego transportu w beczkach. Na dobre zdobyły krajowe stoły w okresie, kiedy wysyłano szczególnie wiele polskiego zboża do zachodniej Europy.