Na pytanie o przewagę małych miast nad dużymi anglojęzyczny Google odpowiada na 30 mln stron. Zalet jest bez liku: ceny są relatywnie niższe, kuchnia bardziej lokalna, bardziej lokalne rozrywki. Zazwyczaj nikt nie zaprząta sobie tutaj głowy takimi sprawami, jak korki czy godziny szczytu. Niebo jest jakby czystsze, ludzie jakby życzliwsi. A centra wydarzeń, od których czasem boli głowa, bezpiecznie daleko.
Małe miasta skupiają w sobie jak w soczewce specyfikę i szeroko rozumianą tradycję swoich krajów, a przede wszystkim – choć dobrze opisane i rozrysowane na mapach – więcej w nich do odkrycia niż w jeszcze szczegółowiej opisanych stolicach. Co wypada docenić w dobie kwitnącej przecież turystyki do dużych miast. Szczęśliwie są jeszcze miejsca niezadeptane i właśnie na nie chcemy teraz zwrócić uwagę. Kierunek: nie tacy dalecy nasi sąsiedzi, czyli Austria, Niemcy, Szwajcaria, Czechy i Słowenia.
Małe austriackie
Zacznijmy więc – odwołując się do absolutnie kanonicznych skojarzeń i symboli – od ojczyzny Mozarta i księżnej Sisi. Jeśli już decydujemy się na stolicę, to niech to będzie choćby niedawna Europejska Stolica Kultury Linz, który godnie nosił ten tytuł w 2009 r. i któremu, trzeba przyznać, mocno się on przysłużył. Rozciągnięty nad Dunajem Linz jest stolicą Górnej Austrii, miastem oddalonym od Wiednia o dwie godziny drogi, uchodzącym nie tylko za jedno z najbardziej uprzemysłowionych miejsc w kraju, ale i przodującym pod względem innowacyjności na świecie. Nic dziwnego, że ściągają tu rozmaici przedsiębiorcy.
Ale ściągają też entuzjaści kultury w różnych jej odsłonach, zwłaszcza że od 2009 r.