Kilkanaście lat zajmowałam się ochroną dzikiej przyrody, redagując magazyn telewizyjny „Animals” i prowadząc fundację pod taką samą nazwą. Dlatego na film Agnieszki Holland czekałam z niecierpliwością. Książka Olgi Tokarczuk, na której podstawie powstał, podobała mi się, byłam pod wrażeniem mistycznego zakończenia – zemsty zwierząt na myśliwych. Był to dla mnie zabieg poetycki, wyrażający emocje wobec cierpienia dzikiej przyrody z powodu ludzkiej ekspansji. Wiedziałam o nagrodach festiwalowych, uznaniu w świecie i wszystko przeczytałam o głównej bohaterce Duszejko, znajdując wiele podobieństw między mną a nią, łącznie z zamieszkaniem samotnym na emeryturze, na łonie dzikiej przyrody.
Z takim osobistym nastawieniem czekałam na film Agnieszki – również dlatego, że poprzednie jej filmy miały wpływ na moje życie. Mogę nawet powiedzieć, że łączył mnie z nią jakiś ukryty porządek (pojęcie z rzeczywistości kwantowej, opisanej przez fizyka Bohma, bardzo spójne z duchowym porządkiem). Począwszy od naszego pierwszego spotkania, kiedy jako debiutująca dziennikarka wybrałam się na wywiad do jej ówczesnego partnera Laco Adamika, w związku z jego sztuką telewizyjną. Pamiętam, jak mnie przywitał: To pani pierwszy wywiad w życiu? To musimy przekazać czytelnikom coś nadzwyczajnego. Ja nic nadzwyczajnego nie mam do powiedzenia. Zaraz przyjdzie moja żona, ona jest kimś nadzwyczajnym.
Byłam zszokowana i przestraszona, kiedy Agnieszka wyszła z łazienki po kąpieli z mokrymi włosami. Nie wiedziałam nawet, kim jest. Ale wpadłam, myślałam z niepokojem. A Laco, zamykając się w pokoju, dodał: Proszę się nie obawiać, ona niedługo zyska międzynarodową sławę, to też jest jej pierwszy wywiad…
I pogadałyśmy kilka godzin, i tak powstał mój pierwszy materiał dziennikarski pod tytułem „Czy film może zmienić świat?