Anna Maziuk: – Napisał pan książkę o ciszy, czyli o czym?
Erling Kagge: – O niczym. Przynajmniej według niektórych filozofów i moich dzieci.
Cisza często kojarzy się z samotnością i niezręcznością albo koniecznością podtrzymywania rozmowy przy stole.
Tak, ale również nie o takiej ciszy piszę.
A o jakiej?
Najbardziej interesuje mnie cisza, którą mamy w sobie, taka, która może cię wzbogacić, sprawić, że twoje życie stanie się lepsze. Bo to nie tylko milczenie czy brak dźwięków. Dla mnie ciszą może być prawie wszystko, to żadna konkretna rzecz. Bardzo lubię ten typ ciszy, który odnajduję w lesie czy w górach lub choćby kiedy leżę w łóżku. Innym razem pod prysznicem czy w trakcie mycia naczyń, czyli kiedy nic wielkiego się nie wydarza. Albo kiedy idę piechotą do pracy, wtedy na pół godziny odcinam się od świata. Przed wyjściem cały czas mam zajętą głowę – myślę o przygotowaniu jedzenia, jeśli moje dzieci są akurat u mnie – o obudzeniu ich, zrobieniu kanapek do szkoły. A kiedy idziesz, musisz przede wszystkim stawiać jedną nogę przed drugą.
Radzi pan zostawić wszystkie urządzenia elektroniczne i zaszyć się gdzieś samotnie na co najmniej trzy dni.
Dobrym początkiem jest nawet pięć minut spędzonych w ciszy. Ja co jakiś czas wyjeżdżam do położonej półtorej godziny od Oslo chatki w górach. Nie chcę jednak dawać rad w stylu: „Siedem kroków do ciszy”. Można ją odnaleźć, wspomagając się różnymi technikami. Ja uprawiam jogę, czasem autohipnozę, medytuję. Ale nie potrzebujemy kursu ciszy czy rozluźniania się, żeby zrobić sobie przerwę. Możemy po prostu wyłączyć telefon, usiąść, zamknąć oczy i nic nie mówić, wziąć kilka głębokich oddechów i skierować myśli na coś innego niż zazwyczaj.