„Człowiek, który bierze fajkę do ust, odznaczać się musi zbiorem wyjątkowych cnót; beznamiętnym spojrzeniem wodza, małomównością dyplomaty i zimną krwią szulera. Nic dziwnego, że w jednym tylko miejscu naszej zbyt zagonionej planety zobaczyć można dobrze opalone fajki: mowa oczywiście o wyspie zwanej Wielką Brytanią” – pisał Ilia Erenburg w „Trzynastu fajkach”. I poniekąd ma rację, bo to Anglia była wzorem dla europejskich fajczarzy od momentu, gdy w 1586 r. brytyjscy żeglarze przywieźli na Stary Kontynent ten indiański zwyczaj. Korsarz Walter Raleigh rozpalił dwór Elżbiety I, a kolejni Wyspiarze – jak Stradivarius fajki, czyli Alfred Dunhill – wynieśli palenie do rangi sztuki. Co prawda – pisze Zbigniew Turek w „Fajka mniej szkodzi” – wychowany na zadymionym dworze Tudorów Jakub I Stuart nienawidził tytoniu i próbował z nim walczyć, ograniczając i monopolizując tabaczny biznes. Wysiłki króla nie wytrąciły jednak Brytyjczykom fajek z ust (ponoć w XVII w. uczono je opalać dzieci w szkołach), z pewnością też przyniosły Anglii krociowe zyski.
Tytoniowa gorączka ogarnęła całą Europę, w tym mieszkańców ziem polskich obydwu płci i wszystkich stanów – króla Stanisława Leszczyńskiego, który tkwienie w nałogu przypłacił żółtymi zębami i przydomkiem skórzana gęba, piszących peany na cześć tytoniu wieszczów oraz żołnierzy i mieszczan, których fajki archeolodzy znajdują w ziemi. Jak bardzo palenie było popularne w ciągu ostatnich 400 lat, pokazuje wystawa w Muzeum Archeologicznym w Krakowie.
Wśród 260 ceramicznych akcesoriów znalezionych podczas wykopalisk w Krakowie i okolicach są fajki jednorodne i lulki składające się z główki, cybucha i ustnika, wykonane z gliny lub glinki kaolinowej, o różnych kolorach, kształtach, wielkościach.