Ludzie i style

Jakośtobędzizm

Polski sposób na szczęście

Unsplash
Dania ma hygge, Finlandia – kalsarikännit, Szwecja – lagom, Niemcy – Gemütlichkeit. Holandia ma gezelligheid, Japonia – ikigai. A jaką filozofię szczęścia ma Polska?
Polacy uwielbiają narzekać bez powodu, mimo że z roku na rok wiedzie im się lepiej.Mirosław Gryń/Polityka Polacy uwielbiają narzekać bez powodu, mimo że z roku na rok wiedzie im się lepiej.
Na pytanie, co słychać, nie odpowiadamy niczym Amerykanie, że wszystko świetnie, ale kwitujemy: „stara bieda”. Pogoda dla Polaka zwykle jest podła, sytuacja raczej się pogarsza, niż poprawia, a szklanka jest zawsze do połowy pusta.Mirosław Gryń/Polityka Na pytanie, co słychać, nie odpowiadamy niczym Amerykanie, że wszystko świetnie, ale kwitujemy: „stara bieda”. Pogoda dla Polaka zwykle jest podła, sytuacja raczej się pogarsza, niż poprawia, a szklanka jest zawsze do połowy pusta.

Dlaczego każdy kraj na świecie miałby raptem upodobnić się do Danii? – pytali w końcówce ubiegłego roku łowcy trendów i publicyści, kiedy hasło hygge było jeszcze na wznoszącej fali popularności. Hygge, czyli umiłowanie wygody i drobnych przyjemności, Duńczycy ładnie opakowali i przeznaczyli na eksport, sprzedając swój patent na szczęście głównie znużonej i zmęczonej reszcie Europy. Czyli namawiając do odpoczynku po skandynawsku: wśród świec, pod kocem, z kubkiem kakao w dłoni i ze skarpetkami wciągniętymi pod kolana. Sielanka.

I choć rzeczywistość dookoła jest mało sielankowa, to hygge udało się na świecie wylansować, a inne kraje – wzorem Danii – szukają atrakcyjnej kontroferty.

W mijającym roku można więc było przeczytać i usłyszeć: „Zapomnij o hygge, poznaj kalsarikännit” (fińska swoboda upijania się w samotności i paradowania po domu w samej bieliźnie), „Zapomnij o kalsarikännit, poznaj sisu” (fiński stoicyzm), „Zapomnij o sisu, poznaj ikigai” (japońska pochwała powolności i czujności), „Zapomnij o ikigai, poznaj firgun” (po hebrajsku: szczera duma z czyichś osiągnięć, bezinteresowność, troska o innych). Meik Wiking, kopenhaski badacz i autor bestsellerowych poradników, wylansował hygge, teraz zaś lansuje lykke, czyli duńską, kompleksową filozofię szczęścia.

Łatwo się pogubić w tych wszystkich receptach, a samo szczęście – jak się okazuje – pod różnym adresem znaczy trochę co innego. Zamiast więc importować cudze, lepiej szukać własnego, skrojonego na miarę i potrzeby. Polacy też próbują.

Zresztą Polak kopiujący styl hygge wyglądałby pewnie jak Adaś Miauczyński w „Dniu świra”, próbujący rozsiąść się wygodnie na kanapie. Koc by uwierał, dym ze świec drażnił nozdrza, kakao okazałoby się letnie, a skarpetki nie dość ciepłe i za krótkie. Nie uchodzimy na świecie za przesadnych optymistów. W corocznych indeksach szczęścia słynnego Instytutu Gallupa Polska ląduje najczęściej za sąsiadami z Europy. W tym roku zajęła 46. miejsce (na 155 przebadanych krajów świata), między Salwadorem i Uzbekistanem. W pierwszej dziesiątce dominują Skandynawowie. Autorzy raportu przypominają zaś o ważnym i jeszcze świeżym zobowiązaniu: w 2016 r. członkowie Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) obiecali lepiej się troszczyć o dobrobyt – finansowy i ogólnie psychiczny – mieszkańców poszczególnych państw.

I cóż, że nie ze Szwecji

Nic więc dziwnego, że pierwszą polską odpowiedzią na hygge było ostrożne i umiarkowanie optymistyczne hasło „jakoś to będzie”. Pod takim tytułem ukazała się w połowie ubiegłego roku książka czworga autorów: Beaty Chomątowskiej, Doroty Gruszki, Daniela Lisa i Urszuli Pieczek (z podtytułem „zapomnij o hygge”, rzecz jasna). Skandynawskie wzory z okładek importowanych poradników wyparły wariacje na temat polskiego folkloru. Zawartość też jest swojska.

„Czy możemy nauczyć się szczęścia od Skandynawów? – zastanawiają się autorzy. – Mało przypominamy Duńczyków i Szwedów, mamy inny temperament, kulturę, doświadczenia historyczne. Możemy jedynie próbować ich naśladować. (…) Ale powiedzmy to sobie wprost: Polacy nie są ani trochę hyggeligt” (z duńskiego: ciepli i mili).

Jacy więc są? Według cytowanego w książce Wally’ego Ollinsa, który tworzy skondensowane charakterystyki krajów i miast, by budować potem ich marki, Polacy miotają się między skrajnościami i sprzecznościami (Wschodem i Zachodem chociażby). I o dziwo umieją z tego twórczo skorzystać: to ludzie zarazem „pełni pasji i idealistyczni”, „praktyczni i zaradni”, ambitni i przyziemni. Choć przewalcowani przez wielką historię, to uniknęli losu „sfrustrowanych neurotyków”, wierząc niezależnie od okoliczności, że „jakoś to będzie”, jakoś się ułoży.

Autorzy rodzimego poradnika opisują Polaków przez pryzmat cech uznawanych za narodowe, takich jak gościnność (połączona z niespotykaną nigdzie indziej czcią dla „chleba naszego powszedniego”, którym podejmuje się przybyszy), mityczna wręcz zaradność (zwana też ułańską fantazją, czyli mieszanką brawury, wyobraźni i „umiłowania wolności”) czy rodzinność (z rodziną mieszkamy zwykle po sąsiedzku albo gdzieś w pobliżu, często też razem pracujemy), które w sumie składają się na specyficzny polski pierwiastek. Polskie prawie-hygge. Specyficzne są też rytuały okołoświąteczne, Wigilia, zwyczaj przyrządzania konkretnej liczby potraw, zaciąganie do stołu najbliższej rodziny, nawet jeśli chwilowo zwaśnionej: „Nic dziwnego, że w 2016 roku pojawił się postulat wpisania polskiej Wigilii na listę niematerialnego dziedzictwa UNESCO”.

Stara polska bieda

Piszą też publicyści o pewnym paradoksie: Polacy uwielbiają narzekać bez powodu, mimo że z roku na rok wiedzie im się lepiej i – autorzy podpierają się tutaj badaniami – są coraz szczęśliwsi: „Jako naród burzliwy mamy skłonność do popadania w skrajne emocje: euforię i rozpacz. Z kolei zakorzeniony w nas idealizm sprawia, że wyjątkowo trudno nam się pogodzić z tym, że świat nie był, nie jest i nigdy nie będzie idealny”. Dlatego na niezobowiązujące pytanie, co słychać, nie odpowiadamy niczym Amerykanie, że wszystko świetnie, ale kwitujemy: „stara bieda”. Pogoda dla Polaka zwykle jest podła, sytuacja raczej się pogarsza, niż poprawia, a szklanka jest zawsze do połowy pusta.

Wychodzi na to, że to nie pesymizm, lecz zdrowy rozsądek, pchający w dodatku do działania. O „jakoś to będzie” pisało z uznaniem BBC: „To działanie bez troski o skutki. Przekraczanie niemożliwego. Podejmowanie ryzyka bez strachu”. Reporterka Olga Mecking słusznie zauważa, że łatwo lansować modę na hygge w krajach skandynawskich, stabilniejszych politycznie i ekonomicznie, generalnie mających się dobrze. Za to koncepcja „jakoś to będzie” jest bardziej demokratyczna i do przyjęcia pod każdą szerokością geograficzną. Nie tylko w Polsce, przeczołgiwanej przez spory polityczne i rozwarstwionej, ale też np. w Wielkiej Brytanii, formalizującej właśnie rozwód z Unią Europejską. Albo w Ameryce, która wciąż nie dowierza, że rządzi nią Trump.

Filozofia „jakoś to będzie” bardziej więc przypomina strategię przetrwania niż receptę na szczęście. Ale i w tym czuć paradoks, a nawet widać pewną przewagę nad Skandynawami. Polak może nie spala 6 kg świec rocznie, jak kolega Duńczyk, ale przynajmniej się nie oszukuje, chowając pod pledem przed całym złem tego świata. Z ciągłego narzekania też jest pożytek – tłumaczą Chomątowska et consortes – bo emocjom lepiej dać upust, niż je w sobie dusić. Cokolwiek by o Polaku mówić, przynajmniej jest bezpośredni. Publicysta Adam Leszczyński w książce „No dno po prostu jest Polska” (POLITYKA 51/52/17) dodaje do tego umiejętność narzekania na samych siebie i swój kraj jako najwyższą formę patriotyzmu. „Gorzkie słowa dyktuje najgorętsza miłość. To ona podyktowała Piłsudskiemu wyrażenie, że Polacy to naród idiotów” – przypomina Leszczyński słynną wypowiedź Melchiora Wańkowicza. „Jeśli Wańkowicz miał rację, to Polacy muszą bardzo kochać swoją ojczyznę” – stwierdza. „Szkalowanie na Polskę”, o którym na swych paskach przypominała TVP, powinno więc radować, a nie martwić.

Jaki kraj, takie hygge

Leszczyński powątpiewa, czy istnieje coś takiego jak „charakter narodowy”, ale zauważa ze zdumieniem, że „autostereotyp Polaka” – czyli jego pogląd na samego siebie – jest uderzająco trwały. A już zestaw negatywnych cech przypisywanych Polakom w zasadzie się nie zmienia. „Publicysta wielkiej gazety ma do zarzucenia rodakom z grubsza to samo co raper z blokowiska” – pisze Leszczyński. Sam autor do jakichkolwiek cech pozytywnych dociera gdzieś pod koniec książki („Na setki negatywnych opinii o cechach przypisywanych Polakom przypada może jedna pozytywna”), proponując zbiorową, narodową psychoterapię.

Może więc Polacy jednak nie potrafią cieszyć się życiem? W wydanej niedawno książce „Hygge po polsku” Iza Wojnowska ubolewa, że nie ma w słowniku osobnego wyrazu, który spinałby te pozytywne polskie cechy. Mimo to – przekonuje autorka – „jesteśmy w hyggowaniu całkiem nieźli”. Jej poradnik zbiera na to rozliczne dowody i świadectwa. To kolekcja „chwil, opowieści i doznań”, „nadziewane czekoladki, którymi możecie się uraczyć”. Taką obietnicę składa za to już na wstępie Marie Tourell Søderberg, autorka poradnika „Hygge. Duńska sztuka szczęścia”.

Polacy u Wojnowskiej „hyggują” więc wtedy, kiedy kontemplują rzeczywistość, celebrują zwykłą codzienność i spędzają czas z najbliższymi. Kiedy troszczą się o relacje z dziadkami, odtwarzając w dorosłym życiu ich zwyczaje. Kiedy bujają się na huśtawkach, skaczą na trampolinach albo – jeśli są na emigracji – organizują iście polską kolację wigilijną. Albo gdy wytwarzają własne produkty, jak filiżanki w pawie oczka z Bolesławca. „Herbata podana w bolesławieckiej filiżance ma zupełnie inny smak. To smak hygge” – puentuje Wojnowska.

Książka składa się z takich autorskich przemyśleń i zwierzeń parunastu bohaterów, spisanych pewnie w dobrej wierze na pohybel malkontentom i pieniaczom. Ale w wymowie dość kiczowatych.

Nieco bliżej życia chce być Michalina Grzesiak, blogerka, autorka książki „Krystyno, nie denerwuj matki”, na okładce promowanej hasłem „Jaki kraj, takie hygge”. I o ile u Wojnowskiej wyraz hygge jest odmieniany przez wszystkie przypadki, o tyle Grzesiak nie używa go wcale, a o życiu w Polsce opowiada przez pryzmat własnego doświadczenia, głównie macierzyństwa, kredytów, remontów i pracy w korporacjach, wstawiając pomiędzy liczne wulgaryzmy.

Tu metodą na osiągnięcie jakiego takiego spełnienia jest raczej humor z ironią niż ciepły koc i joga. Grzesiak trzyma się z daleka od hygge w duńskim rozumieniu i od rodzimej koncepcji szczęśliwej, dzielnie znoszącej przeciwności matki Polki: „Uwalona na rozłożonym tapczanie jak kłoda, byłam takiej wielkości i takiego stanu, że przewracałam tylko oczami. Prawo, lewo. Rolowałam nimi zawodowo, przedstawiając wachlarz emocji od zadowolenia, wzruszenia, przez zniesmaczenie, na zatwardzeniu kończąc. Cera szara jak mazowiecki żwir; wokół ciążowych tkanek, rozlazła w hałdach kołder i poduch, wydawałam polecenia palcem”. Humor i zadziorność pomagają nie oszaleć.

Słownik szczęścia

Dorota Masłowska napisała przed laty niestarzejące się zdanie: „We Francji jest Francja, w Ameryce Ameryka, w Niemczech są Niemcy i nawet w Czechach są Czechy, a tylko w Polsce jest Polska”. O mentalności i specyfice poszczególnych krajów – a wreszcie o tym, jak rozmaicie postrzega się szczęście – dobrze świadczą słowa i wyrażenia, których nie da się przetłumaczyć z rodzimych na inne języki. Ze zbioru takich wyrazów powstałby obszerny słownik. I nawet powstał. Positive Lexicography Project to internetowy leksykon nieprzekładalnych na angielski obcych terminów opisujących szczęście i ogólny dobrostan. Pomysłodawcą przedsięwzięcia jest dr Tim Lomas, zajmujący się w Londynie psychologią pozytywną.

Określenia szczęścia i przyjemności przegląda się, no cóż, z przyjemnością. I tak np. Holendrzy używają czasownika uitwaaien, kiedy spacerują bez pośpiechu w wietrzny dzień (w domyśle po to, żeby przewietrzyć głowę, oczyścić umysł). Niemiecki Wohlweh to taki ból, który sprawia przyjemność (znany każdemu, kto zafundował sobie masaż po forsownym treningu). Norweskie utepils to spotkanie przy piwie pierwszego dnia lata, koniecznie gdzieś w plenerze. A islandzkie Þetta reddast to takie polskie „jakoś to będzie” – bo rzucane na pocieszenie, kiedy okoliczności są niewesołe, a mimo to nie traci się nadziei, że wszystko się ułoży. Polski wyraz jest w słowniku tylko jeden, za to symptomatyczny: „poprawiny” (impreza poweselna, „odbywająca się zwykle następnego dnia rano”). Słowo – chyba nie ma co do tego wątpliwości – nie wyczerpuje repertuaru polskich przyjemności. Warto by ten zbiór wzbogacić o „ułańską fantazję”, „emigrację wewnętrzną”, a może nawet „jakośtobędzizm”.

Projekt Lomasa pokazuje pewne proste zależności: w krajach północnych i przy niższych temperaturach docenia się ciepło i przytulność (ot, sekret popularności hygge), tymczasem kraje z południa mają więcej sposobów, żeby opowiadać o rozrywkach plenerowych. Tam gdzie praktykuje się różne formy medytacji czy jogi, kontemplacja i spokój ducha mają więcej odcieni. I mniej tam, gdzie żyje się w pędzie i na wdechu.

Różnice kulturowe i geograficzne odciskają się jak widać na języku – tłumaczył dr Lomas magazynowi „New Yorker”. Ale bywa i na odwrót. Pożyczane z innych języków frazy i wyrazy zapełniają luki w rodzimym słowniku, a w konsekwencji otwierają na nowe doznania. „Czy zrozumienie cudzych koncepcji szczęścia i dobrego samopoczucia pomaga lepiej zrozumieć swoje własne?” – zastanawia się „New Yorker”, skłaniając ku twierdzącej odpowiedzi.

„Mieliśmy już schadenfreude i weltschmerz, ennui i litost. Przez moment byliśmy pod wrażeniem takich zjawisk jak głasnost i pierestrojka. A teraz mamy hygge i lagom” – wylicza z kolei Mark Rice-Oxley w felietonie dla „Guardiana”, sugerując, że to przeskok ze skrajności do skrajności. Polskie „jakoś to będzie” sytuuje się gdzieś pomiędzy, godząc hurraoptymistów z pesymistami. Może więc pora je eksportować?

Polityka 2.2018 (3143) z dnia 09.01.2018; Ludzie i Style; s. 64
Oryginalny tytuł tekstu: "Jakośtobędzizm"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną