Imponujący tempem nocny rajd dwóch należących do najsilniejszych na świecie himalaistów – Adama Bieleckiego i Denisa Urubko – pół Polski śledziło za pomocą lokalizatora SPOT, który miał ze sobą ten pierwszy. Doprowadziło to nawet do zablokowania strony, na której można było na żywo obserwować postępy szybkiej dwójki, a tym samym utrudniało koordynację akcji ratunkowej.
Takiej akcji zimą w Himalajach dotąd nie było. Polscy himalaiści uczestniczący w wyprawie na K2 ruszyli pod oddaloną o 180 km Nanga Parbat, po informacji o kłopotach francusko-polskiego zespołu Elisabeth Revol i Tomasza Mackiewicza. Pakistański pilot 27 stycznia o godz. 17.40 wysadził ratowników na wysokości 4850 m.
Adam Bielecki i Denis Urubko niemal bezzwłocznie rozpoczęli podchodzenie stromym lodowym zboczem na drodze Kinshofera, klasycznej, lecz niełatwej. Około 1200 m wyżej po ponad 8 godzinach wspinaczki około godz. 2 w nocy ponad ścianką Kinshofera, stumetrową pionową barierą skalną, Urubko znalazł wyczerpaną, dotkniętą II stopniem hipotermii Revol, która dzień wcześniej zeszła z wysokości około 7300 m. Z odmrożonymi dłońmi nie byłaby w stanie samodzielnie pokonać dalszej części drogi.
Ratunek nadszedł tuż przed wielodniowym załamaniem pogody, które w dniu spotkania z Revol nadciągało nieuchronnie nad Nanga Parbat. Niestety, dla uwięzionego ponad kilometr wyżej Mackiewicza oznaczało to zerowe szanse na pomoc.
Odpowiedź na pytanie, dlaczego ratownicy nie kontynuowali akcji, wydaje się prosta: lepiej uratować w górach jedno życie, niż stracić cztery. Pozostawienie odmrożonej Elisabeth, zmuszenie jej do przetrwania kolejnego dnia i nocy na Nanga Parbat, wyruszenie po Tomka, któremu i tak we dwóch nie mogliby pomóc, nie byłoby aktem heroizmu. Byłoby szaleństwem.