Co nas nie kręci, a co podnieca
Czy z powodu poprawności obyczajowej grożą nam czystki w muzeach?
AGNIESZKA KRZEMIŃSKA: – W Manchester Art Gallery artystka Sonia Boyce postanowiła sprawdzić reakcje publiczności w czasach po #MeToo i namówiła dyrekcję do zdjęcia ze ściany obrazu „Hylas i nimfy” Johna Waterhouse’a pod pretekstem propagowania treści pedofilskich…
MARIA POPRZĘCKA: – …ależ w tym obrazie nie ma żadnych obscenów! Przedstawia młodzieńca nachylającego się nad stawem, w którym pływają mizerne, półnagie rusałki. Ten, kto zna mit, wie, że za chwilę wciągną go do wody i utopią. Uwodzicielskie, krwiożercze dziewczęta – rusałki, syreny, topielice – to odwieczny motyw mitów, baśni, folkloru. W sztuce, zwłaszcza sztuce fin de siècle’u, z której pochodzi obraz, jest tego bez liku, bo to młodziutka odmiana „kobiet fatalnych”, wielkich antyheroin sztuki. Dziwi mnie rozgłos, jaki to błahe i niezbyt mądre posunięcie zyskało w mediach.
Ponoć Boyce była świadkiem, jak zwiedzający mówili, że to uczta dla oczu pedofila. Zresztą ludzie od razu zareagowali – większość na karteczkach przyklejanych w pustym miejscu po obrazie pisała o cenzurze, dyktaturze i szaleństwie feminizmu, żądając powrotu „Hylasa”. Wrócił po tygodniu.
Dla oczu pedofila ucztą może być byle teren zabaw dziecięcych. Czy wobec tego usunąć z galerii wszystkie nimfy, amorki, efeby, wszystkie powabne młode ciała, w jakie obfituje antyk i cała europejska sztuka nowożytna? Co z małoletnim Amorem i Psyche, co z dziecięcym kochankiem Zeusa Ganimedesem? Jeśli test w Manchesterze miał na celu zdemaskowanie pruderii kryjącej się pod antypedofilską poprawnością, to zwracam honor. Akcja miała sens.
Nawet straszenie pedofilią nie wystarczyło, by zdjąć obraz.