Dobrą przynętą są korki. Najlepiej ostatni model, ten sam, w którym grają idole z telewizora. Opatrzony przymiotnikami zaczynającymi się na hiper, super oraz ultra. Wiadomo, że taki sprzęt to właściwie sam gra. Hiperkorki mogą kosztować nawet tysiąc złotych. Pogra się w nich co najwyżej pół roku i trzeba szukać nowych. Zamiast na nie ciułać, można je dostać od menedżera. Plus obietnicę kontraktu z dostawcą sprzętu. Ale najpierw trzeba podpisać umowę.
Testy to też skuteczny wabik. Od razu w zagranicznym klubie. Liga włoska, niemiecka, francuska – do wyboru, do koloru. Przepustka do wielkiego piłkarskiego świata. Testy ekskluzywne, nie dla każdego, ale od czego są kontakty i dojścia, które menedżer w pocie czoła wyrabiał latami. Testy będą, w swoim czasie. Menedżer załatwi. Ale najpierw umowa.
Droga na skróty
Sprzedawcy szczęścia. Tak o krążących nad piłkarskimi talentami złotoustych agentach mówi Ireneusz Benedyczak, tata Adriana, 17-latka z Pogoni Szczecin, jednego z najlepszych strzelców grupy zachodniej Centralnej Ligi Juniorów. – A gdy ktoś je sprzedaje, oszukuje. Na szczęście trzeba sobie zapracować – uważa. Sam do niedawna grał w IV-ligowym Gryfie Kamień Pomorski, zna środowisko i wie, kogo się wystrzegać. – Ale bywali i tacy agenci, którzy wprost dyskredytowali konkurencję – dodaje.
Dariusz Sztylka, dyrektor sportowy Śląska Wrocław, tata 18-letniego Łukasza, lewego obrońcy juniorskiej drużyny Śląska, na dodatek lewonożnego, czyli w polskich warunkach będącego piłkarskim towarem deficytowym, mówi, że nie słyszał o podchodach pod Łukasza – prawdopodobnie dlatego, że sam będąc futbolowo doświadczony, uczulił syna, że trzeba uważać na puste obietnice i tanie pochlebstwa. – Ale jeszcze do niedawna byłem trenerem juniorów Śląska i miałem od rodziców wiele sygnałów o kaperowaniu ich chłopaków.