Frapujące (to jedna z nowszych mód!) jest wykorzystywanie roślin własnoręcznie zebranych, polnych, niekojarzonych dotąd przez nas z kuchnią. Jest w tym trochę poszukiwania nowości, trochę romantycznego podejścia do przyrody, a trochę mody na rzeczy superzdrowe. Czasami wręcz mitologizujemy ich smaki i wartość, ale przecież i w mitologii bywa sporo prawdy.
Wiele dzikich roślin od wieków było na przednówku ratunkiem dla biedaków. Zupa z lebiody, barszczu zwyczajnego albo pokrzywy, chleb pieczony z liści i nasion łobody, zaspokajały głód w skrajnym niedostatku. Dziś, w innych okolicznościach, odkrywa się te rośliny na nowo.
Jak w każdej dziedzinie nie sposób obejść się bez pomocy znawców. Nie wszystko wszystkim będzie smakować, ale warto spróbować. Doskonale poradzi nam, co, kiedy i jak jadać, guru roślinożerców Łukasz Łuczaj, przyrodnik, autor wielu książek, przede wszystkim podstawowego dzieła „Dzikie rośliny jadalne Polski”.
Roślin takich nie należy zbierać ani w mieście, gdzie powietrze i gleba nie są czyste, ani na wsi, na polach w pobliżu zasilanych nawozami sztucznymi upraw, czy tam, gdzie biegają zwierzęta. Najlepszymi terenami do zbierania jadalnych roślin są skrawki ziemi poza miejscowościami, gdzie nikt nie dba o glebę, a w sąsiedztwie nie stosuje się środków chemicznych.
Na kilka tysięcy roślin część jest jadalna, a z tych znów część – smaczna. Na przykład młode liście pokrzywy, wiosenne liście mniszka, czyli mlecza, polny szczaw, świeżo rozwinięte listki lipy, delikatne kwiaty i młode liście cykorii podróżnika, pełne witaminy C i B oraz wartościowych mikroelementów. Wszystkie rozpoznamy łatwo, na ogół są nam znane od dziecka, nie zawsze tylko mamy świadomość, że mogą dodać charakteru naszym daniom. Do eksperymentów z dziko rosnącymi roślinami trzeba jednak trochę więcej wiedzy: jak radzi Łukasz Łuczaj, jeśli chcemy zabawić się w „dziką kuchnię”, wprowadzajmy najpierw znane rośliny i to stopniowo, po trochu, próbując, które najbardziej nam smakują i… służą.