Zryw pierwszy. Pod wejście główne hotelu Arłamów podjeżdża czarny bus, lśniący jak z fabryki. Podrywają się uczestnicy rodzinnego obiadu, wybiegają z hotelowej restauracji, niepomni na głosy seniora rodu, że skoro to tylko bus, to na pewno kadrowa rezerwa, bo przecież najważniejsi przylecą helikopterami. Goście jednak biegną, dołączają do innych, do tej pory leniwie kręcących się po okolicznej zieleni, którzy teraz naprędce wyciągają maluchy brodzące w fontannach (maluchy w ryk). Pokrzykują na chłopców kopiących piłkę i spieszą pod hotelowy front, żeby nie uronić ani chwili. Ale już są spóźnieni, bo grupka piłkarzy znika w hotelowym wejściu strzeżonym przez ochronę. – Kto przyjechał? – padają gorączkowe pytania. – Fabiański i te młode, nawet nie kojarzę do końca – informuje stojący tuż przy barierce brodacz w spranej polówce. Autografy dali? – Ino Fabiański, młode nie. A ręka by im przecież nie uschła – mruczy brodacz.
Zryw drugi. Rozciągnięta taśma oraz barierki wyznaczają nieprzekraczalną granicę lądowiska helikopterów, za nią powagę zakazu wstępu podkreślają stojący w równych odstępach ochroniarze i lokalni policjanci. Ludzie ciągną w tę stronę niesieni stadnym instynktem. Celują smartfonami w niebo. Ląduje helikopter, wychodzą Peszko, Grosicki, Góralski i inni. Tłumek robi uuuuuuu. Dwaj pierwsi podchodzą do barierek, podpisują podsunięte im koszulki, piłki, plakaty. Nie wdają się w rozmowy. Za chwilę kolejny helikopter, wysiadają Piszczek z Milikiem, tłumek robi większe uuuuuuu. Wołania: – Chłopaki, chodźcie do nas! Dajcie autografy! Czekamy od rana! Ale chłopaki przechodzą niewzruszeni, Milik tylko nieznacznie macha ręką. Wsiadają do meleksa i odjeżdżają. Rozczarowanie.