Towarzyski mecz z Chile zamknął przedmundialową symulację – przed kilkoma miesiącami Nigeria i Korea Południowa udawały Senegal i Japonię, a teraz Chile było Kolumbią. Wprawdzie trener gości Reinaldo Rueda oznajmił na przedmeczowej konferencji prasowej, że dziwi się trochę używanym przez selekcjonera Adama Nawałkę porównaniom jego reprezentacji akurat do Kolumbii, gdyż zdaniem trenera Ruedy oba zespoły łączy to, że wywodzą się z Ameryki Południowej – ale jeśli chodzi o styl gry, to raczej inna bajka.
Polska reprezentacja chce się wprawić w dobry humor
Nie ma to wszakże większego znaczenia, gdyż wartość poznawcza meczów sparingowych jest umiarkowana. Szkoda tylko, że wznoszący się na wyżyny operatywności działacze Polskiego Związku Piłki Nożnej nie zorganizowali teraz meczu z którymś z topowych europejskich zespołów, ewentualnie z odbywającym europejskie tournée jednym z uczestników mundialu, biorąc pod uwagę personalia wyglądającym na pewno poważniej niż rezerwowy skład Chile.
Poza tym PZPN woli organizować sparingi u siebie, gdyż idealnie wpisują się w schemat spokojnych, niezakłóconych podróżami przygotowań, w których gustuje Adam Nawałka, a poza tym na każdym takim meczu federacja grubo zarabia (w przypadku spotkań organizowanych na Stadionie Narodowym jest to jakieś półtora miliona złotych za mecz), nawet jeśli to mecz z Litwą, rywalem wybranym po to, by, jak można usłyszeć w kręgach reprezentacji, „sobie postrzelać” i wprawić się przed mundialem w dobry humor.