Na początek parę cytatów, jeszcze świeżych. Sprzed tygodnia, dwóch: „Jesteśmy mocniejsi niż dwa lata temu, przed mistrzostwami Europy”. „Bardziej doświadczeni”. „Gramy w lepszych klubach”. „Naszą siłą jest zgranie”. I tym podobne lanie wody budujące irracjonalną wiarę, że mecz z Senegalem będzie lekki, łatwy i przyjemny. W jednej chwili wyłączono wszystkie alarmy, które pulsowały przez wcześniejszych kilka miesięcy: że wybrańcy Nawałki nie radzą sobie w klubach, doświadczają degradacji, przegrywają rywalizację o miejsce w składzie. Miało być dobrze, bo blask Lewego opromieni nawet tych, którzy na co dzień pławią się w przeciętniactwie.
Senegalczycy byli szybsi
Druga bramka dla Senegalu, która zamknęła mecz, była kuriozalna. Ale ani wcześniej, ani później Polacy nie zrobili niczego, by pomóc sobie wygrać. Adam Nawałka i jego sztab mieli pół roku, żeby wymyślić, jak zagrać z Senegalem. Opracować jakąś alternatywę, plan inny niż zagranie do skrzydła, gdzie Grosicki, dopóki jeszcze będzie miał siły, zerwie się i zagra do Lewandowskiego. Prawdopodobnie w toku rozpracowywania rywala trener Nawałka wraz ze współpracownikami nie odkryli, że Senegalczycy biegają całkiem szybko i Grosicki sobie nie pohasa, o Błaszczykowskim nie wspominając. I że w ogóle, jeśli chodzi o pojedynki szybkościowe, starcia fizyczne, to nie mamy z rywalami szans. Z Senegalem można wygrać, ale grając szybko, po ziemi, bez przyjęcia piłki. Ale to dla Polaków zawsze była czarna magia.
Czytaj także: