Symbolem wystawy „Męska rzecz”, otwartej właśnie w Muzeum Śląskim, wypada ogłosić śląski barwny oleodruk z początków XX w. „Stopnie z życia mężczyzny”. Choć spisany po niemiecku, świetnie oddaje obowiązujący od wieków wizerunek rodzimego mężczyzny. Od pochłoniętego zabawami 10-latka, przez romansującego 20-latka i zakładającego rodzinę 30-latka, po osiągającego kolejne sukcesy i awanse zawodowe 40- i 50-latka. To szczyt. Później rozpoczynają się schody w dół, wyprostowaną sylwetkę zastępuje laseczka i coraz większe przygarbienie, pojawia się – przynależna seniorowi – fajka. Bo trzeba przyznać, że z punktu widzenia społecznych ról i oczekiwań wobec mężczyzn pomiędzy odległym średniowieczem a współczesnością niewiele się zmieniało. Obowiązywały zbliżone patriarchalne „wartości podstawowe”: w rękach mężczyzny pozostawała władza, kontrola, autorytet, podejmowanie strategicznych decyzji dotyczących rodziny. Ale też obowiązek utrzymywania najbliższych. Taka przynajmniej jest główna teza wystawy: mężczyźni czują się urodzeni do tego, by być głowami rodziny. Cokolwiek by to znaczyło.
Różnice tkwiły tylko w praktykowanych formach i możliwościach. Bogacze wolny czas spędzali na polowaniach i balach, średniozamożni na grze w karty, a plebs – na upijaniu się w karczmach. Ci ze społecznych wyżyn palili szlachetne tytonie w fajkach z kości słoniowej, podczas gdy biedacy – podłą machorkę w glinianych. Arystokracja miała problem, czy żupany i kontusze zamienić na fraki i kamizelki, zaś chłopi dopiero po uwłaszczeniu mogli pomyśleć, by bure, szyte domowymi sposobami odzienie zastąpić bardziej kolorowym, o regionalnym kontekście. Jedni dla przyjemności przynależeli do bractw kurkowych (mieszczanie, rzemieślnicy), inni do masonerii (inteligencja), a jeszcze inni hodowali kosy i gołębie (śląscy górnicy).