W połowie września, o szóstej rano z minutami, po wschodniej stronie Wisły jest pusto i szaro. Woda ociera się o lekko pagórkowaty, kamienisty brzeg porośnięty samosiejkami i chwastami. Z mostu Łazienkowskiego płynie jednostajny szum samochodów, tłumiąc głosy ptaków i szmer wody.
W małym zakolu rzeki, przy brzegu, lekko falują dwa pomosty. Na wodę schodzi ósemka ze sternikiem: trzech prawników, doradca podatkowy, pracownik portalu społecznościowego, pracownik naukowy Uniwersytetu Warszawskiego, zastępujący jednego z nieobecnych trener, student oraz sterniczka – instruktorka nauki jazdy. Pomarańczowe pióra wioseł z logo Towarzystwa Wisła dla Wioślarzy (TWDW) miarowo zanurzają się w wodzie, łódka płynie w stronę zachodniego brzegu, by zaraz odbić w górę rzeki. Po chwili z pomostu ruszają dwie dwójki. Rytmicznie suną do tyłu, na północ, mijając po prawej stronie panoramę warszawskiego city oraz wybetonowane bulwary wiślane.
Treningi i zawody
Wisła dla Wioślarzy wzięła się z poczucia niedosytu. Tadeusz Robiński i Daniel Cousens – pierwszy: urodzony w Anglii syn polskich emigrantów, od kilkunastu lat prowadzący w Warszawie interesy; drugi: żonaty z Polką Anglik, osiadły w stolicy od dziesięciu lat, zakorzeniony tu rodzinnie i zawodowo – zapragnęli powiosłować po Wiśle, która wydawała im się rzeką ładną, przyjazną oraz dziwnie nieuczęszczaną i niewykorzystaną dla szeroko pojętej rekreacji. Tadeusz miał pewne doświadczenie – jego mama była reprezentantką Polski, zarażony przez nią uprawiał wioślarstwo w szkole w Anglii, ale po jej ukończeniu wodną pasję przesłonił mu wir życiowego pragmatyzmu. Dan był wioślarsko zielony, mimo że w jego ojczyźnie to sport poważany, bogaty w tradycje i sukcesy, rozsławiony przez dziesiątki olimpijskich medali oraz regaty uniwersyteckie Oxford-Cambridge.