Jakub Knera
18 września 2018
Impreza w stoczni
Podwójne życie stoczni
Stocznia Gdańska była już miejscem wydarzeń historycznych, później – warsztatem kultury, teraz stała się gigantycznym centrum życia towarzyskiego.
Jeszcze w pierwszy weekend czerwca tłumy na ulicach Elektryków, Narzędziowców, Stolarzy i Niterów mogły dziwić. Ale teraz już nie, bo Stocznia Gdańska, symbol walki o demokrację w Polsce, jest też centrum nocnego życia. W każdy weekend kilka tysięcy osób przyjeżdża tu z całego Trójmiasta, a nocą tłum jest tak duży jak za dnia na deptaku Monte Cassino w Sopocie, tylko oferta bardziej wyszukana. Gdańsk po raz pierwszy doczekał się plenerowych przestrzeni z muzyką i gastronomią na tak wielką skalę.
Jeszcze w pierwszy weekend czerwca tłumy na ulicach Elektryków, Narzędziowców, Stolarzy i Niterów mogły dziwić. Ale teraz już nie, bo Stocznia Gdańska, symbol walki o demokrację w Polsce, jest też centrum nocnego życia. W każdy weekend kilka tysięcy osób przyjeżdża tu z całego Trójmiasta, a nocą tłum jest tak duży jak za dnia na deptaku Monte Cassino w Sopocie, tylko oferta bardziej wyszukana. Gdańsk po raz pierwszy doczekał się plenerowych przestrzeni z muzyką i gastronomią na tak wielką skalę. Właśnie w stoczni, która na dodatek w tym roku miała wielkiego sprzymierzeńca – pogodę. Miasto w mieście Do tej pory najbardziej aktywnym miejscem w tej części miasta było Europejskie Centrum Solidarności, otwarte w nowej siedzibie w 2014 r. (wcześniej funkcjonowało w dawnym budynku dyrekcji). Kilkaset metrów w lewo, wzdłuż Jana z Kolna, w tereny postoczniowe zanurza się estakada ks. Jerzego Popiełuszki, wcześniej nazwana Nową Wałową. To ona wprowadziła tu ruch miejski i lepiej komunikuje z centrum mające w przyszłości powstać Młode Miasto. Przy niej w piątki i soboty wieczorem na piaszczystym placu jest gęsto od samochodów, a na wąskim chodniku wzdłuż równoległej ulicy Narzędziowców maszerują tłumy imprezowiczów. Już z daleka widać skupisko kolorowych, odzyskanych kontenerów: to 100cznia, która powstała na pustym placu. Przed nią jest usypana plaża, na której siedzą ludzie na leżakach, dalej patio otoczone barami z alkoholem i jedzeniem, a nad nimi na kontenerowej scenie gra didżej. Na pomysł wpadło młode małżeństwo, Alicja Jabłonowska i Kuba Łukaszewski, zainspirowane londyńskim Pop Brixton. Wykorzystanie jednej ze stoczniowych hal, która wymagałaby remontu, było bardzo kosztowne, więc postanowili stworzyć wszystko od podstaw. Traf chciał, że w internecie natknęli się na ogłoszenie o działce przeznaczonej na… magazynowanie morskich kontenerów. – Tereny stoczniowe mają ogromny potencjał i historię – nie tyle mówię o Solidarności, ile o różnych działaniach artystycznych w tym miejscu – które w dodatku jeszcze nie rozkwitły tutaj w pełni. Nasz pomysł jest reakcją na to miejsce – opowiada Jabłonowska. 100cznia reklamuje się jako „miasto w mieście” i jest otwarta od wtorku do niedzieli, od południa. Obok sceny jest sklep z odzieżą i studio tatuażu. Za nimi sklep z designem i kolejna plaża z leżakami, z której można podziwiać stoczniowy krajobraz – tu na początku lata kilka tysięcy osób oglądało mundialowe mecze. Właścicielom od początku zależało, aby miejsce miało też wymiar społeczny – zapraszali do działań organizacje pozarządowe, organizowali wydarzenia związane ze specjalnymi okazjami. – Ludzie przychodzą do nas ze względu na przytulny, domowy klimat i spokój, zwłaszcza w tygodniu. Mamy zróżnicowanego odbiorcę: w weekend kto inny przychodzi na imprezę, kto inny na koncert w tygodniu, a jeszcze kto inny przychodzi do nas zjeść albo posiedzieć na leżakach – opowiada Łukaszewski. Klimat, chociaż zupełnie inny, ma też położona nieopodal w hali 29B Protokultura, która kojarzy się z psychodelicznymi imprezami rave i techno z lat 90. Ulica Elektryków Stoczniowe nazwy ulic są wpisane do rejestru zabytków, bo wiele mówią o historii tego miejsca. Protokultura i 100cznia znajdują się przy Niterów, ale najsłynniejsza stoczniowa przecznica to ulica Elektryków. Tak też nazywa się miejsce, w którym co weekend odbywają się imprezy do samego rana. Przy wejściu stoi kontener z jedzeniem, dalej bary z alkoholem i rzędy siedzisk pod ogromnymi halami – materace obłożone starymi banerami, reklamującymi tutejsze imprezy. Na kontenerach grają didżeje, a kilka metrów dalej na plenerowej scenie odbywają się koncerty – w tym roku gościli tu m.in. Leszek Możdżer, Natalia Przybysz i Katarzyna Nosowska, odbył się też alternatywny festiwal Soundrive. Elektryków działa od trzech lat, ale nim zapełniła się ludźmi, w 2013 r. Arkadiusz Hronowski w hali obok otworzył klub B90. – Szukałem obiektu, w którym można stworzyć duży klub. Tego typu przestrzenie znajdują się tylko na terenach poprzemysłowych – opowiada. – Ktoś musiał być pierwszy i zaryzykować, a stocznia i jej przestrzeń to bonus, jakiego nie mają inne miasta, choć w epoce socjalizmu każde miało jakiś swój wielki zakład i pewnie wiele z nich, jak niegdyś stocznia, świeci dziś pustkami. Hronowski od kilkunastu lat razem z żoną prowadzi Spatif w Sopocie, z którego okien obserwuje codzienne życie kurortu. Ale bliżej mu do muzyki niezależnej niż mainstreamu – ostatnio nad wejściem do jego klubu pojawił się plakat z przerobioną okładką klasycznego albumu Sex Pistols z napisem „Never Mind the Idiots – here’s the Konstytucja” (Nie przejmuj się idiotami – oto konstytucja). W B90 oryginalnymi okładkami sceny punkowej i metalowej są wyklejone ściany toalet. W stoczni przyciąga inną klientelę niż w kurorcie, zazwyczaj organizuje tu koncerty rockowe i metalowe. Artyści i odbiorcy doceniają, jak akustycznie przygotował wnętrze ogromnej hali. Ale latem najchętniej spędzają czas w plenerze – stąd pomysł na Ulicę Elektryków, która pomiędzy budynkami zainaugurowała działalność po raz pierwszy dwa lata temu. Ale dopiero w tym roku miejsce, utrzymane w industrialnym klimacie, przeżywa oblężenie i co weekend przebywa tu kilka tysięcy osób. Z widokiem na dźwigi Zupełnie inaczej Ulica Elektryków, jako przestrzeń klubu, wygląda w ciągu dnia, kiedy nic się tu nie dzieje, nie ma ludzi, a kontenerowe bary są zamknięte. Na końcu ulicy, na ostatnim piętrze budynku 132 B, pracownię mają Alina Żemojdzin i Artur Trzciński. Ich Luks Sfera, nazwana od szklanego materiału wypełniającego tu ściany, to schludna biała przestrzeń, która kontrastuje z roboczym widokiem na stocznię, pełną pary, iskier, dymu czy smaru. Wystarczy spojrzeć przez okno, pod którym co chwila piaskuje się statki, a kilka metrów dalej stoi niebieski przenośny dok, z którego są wodowane. Ogromna biała, wysoka na cztery metry sala to efekt połączenia mniejszych pomieszczeń jeszcze wtedy, gdy miejsce nie było wpisane do rejestru zabytków. – Żaden budynek w mieście nie gwarantuje takiego widoku z okien! – argumentuje wybór lokalu Żemojdzin. – Byliśmy wcześniej zaangażowani w działania w stoczni, także w tej przestrzeni, więc naturalne było, że jeśli się uda, to tutaj stworzymy swoją pracownię – dodaje Trzciński. Ona zamieszkała w Gdańsku w 2002 r., kiedy powstała Modelarnia założona przez Grzegorza Klamana, artystę i wykładowcę na gdańskiej ASP. Podczas studiów zapisała się na specjalną listę i tak znalazła się w stoczni, w miejscu, gdzie odbywały się koncerty, pokazy filmów i performance’y. On ze stocznią związał się przez Kolonię Artystów (przestała funkcjonować w tym miejscu 10 lat temu). – Tam spotkałem ludzi, którzy tworzyli w oparciu o kontekst miejsca, eksploatowali stocznię artystycznie. Przy okazji dobrze się bawili, dając początek postindustrialnej alternatywie – wspomina Trzciński i zwraca uwagę, że to właśnie w stoczni jako pierwsze w Gdańsku pojawiały się alternatywne i awangardowe działania. Duet wynajmuje Luks Sferę na sesje zdjęciowe, ale organizuje tu też koncerty, pokazy kinowe, spotkania i spektakle. W sierpniu podczas Octopus Film Festival powstała tu sala kinowa dla kilkudziesięciu osób, a jesienią otworzy się wystawa niezależnych wydawnictw artystycznych. Od czerwca w stoczni jest jeszcze jedno miejsce, gdzie swoje pracownie mają artyści. Tuż obok budynku gazowni i kanału Motławy stoi trzypiętrowy, ceglany dom, który nazywa się Mleczny Piotr, od funkcjonującej w XIX w. restauracji pod tą samą nazwą. W środku jest 14 pracowni artystów, którzy wcześniej tworzyli w pobliskim obiekcie WL4, ale w 2017 r. musieli opuścić miejsce, które potem wyburzono. – Znaliśmy Mlecznego Piotra, ale odkryliśmy go na nowo kilka miesięcy temu, a jego właściciel, deweloper Edonia, który słyszał o naszych wcześniejszych działaniach, wyraził chęć współpracy i użyczył nam tę przestrzeń na dwa lata – wyjaśnia Mariusz Waras, autor murali na całym świecie, znany jako m-city, prezes stowarzyszenia, które formalnie wynajmuje przestrzeń. Obiekt mierzy aż 2 tys. m kw. i zajmuje trzy piętra. W środku są pracownie ceramiczne, malarskie i fotograficzne oraz dwie przestrzenie wystawiennicze. Obok jest dźwig ze sceną kontenerową, przy której również będą się odbywać działania kulturalne, ale nie na tak masową skalę jak w sąsiedniej 100czni i na Ulicy Elektryków. Deweloper, który użyczył budynku, jest właścicielem terenów po Stoczni Cesarskiej. W lipcu przy ul. Dokowej stworzył przestrzeń rekreacyjną nad kanałem – wśród zaaranżowanych kwietników i obok drewnianego zadaszonego podestu można usiąść na leżakach i posłuchać muzyki. W ciągu dnia odpływają stąd galary, małe łodzie, na których można zobaczyć stocznię z perspektywy wody. W niewielkiej marinie cumują jachty, można też wypożyczyć rower, żeby pojechać w głąb miasta. Jak zapowiada Gerard Schuurman z Edonii, znajdzie się tu jedna z trzech głównych przestrzeni miejskich wokół doku oraz szereg funkcji publicznych, m.in. kulturalnych. Stoczniowa herstoria Kultura na terenach stoczni ma długą historię. Pierwsza znacząca muzyczna impreza odbyła się w ósmą rocznicę wprowadzenia stanu wojennego – w hali Stoczni Gdańskiej na utrzymanym w duchu reggae i dub koncercie „Solidarność Anty Apartheid” zagrali m.in. Twinkle Brothers czy Linton Kwesi Johnson. Kolejna, która zapisała się na kartach historii, miała miejsce w listopadzie 1994 r. i, niestety, skończyła się tragicznie. Na gali MTV zagrał zespół Golden Life, a pod koniec koncertu we wnętrzu pomieszczenia wybuchł pożar, w efekcie którego zginęło siedem osób, a kilkaset zostało poparzonych. Przy ul. Jana z Kolna, w miejscu, w którym kiedyś stała hala, do dziś stoi pomnik upamiętniający to wydarzenie – na dwóch kolumnach i metalowej belce widnieje tekst piosenki zespołu Golden Life „Życie choć piękne tak kruch
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.