Po pierwsze, zasypuj ją/jego wiadomościami, bo wytrwałość popłaca. Ale, po drugie, streszczaj się. Nikomu nie chce się zgłębiać wielostronicowych wyznań, pozostaną nieprzeczytane. Po trzecie, bądź cierpliwy. Twoja zaczepka może początkowo pozostać bez odpowiedzi, bo druga strona ocenia właśnie „podaż na rynku”. I wreszcie, jeśli jesteś mężczyzną, nie wahaj się mierzyć wysoko. Zaczepianie atrakcyjniejszych od ciebie wbrew pozorom popłaca – statystycznie co piąta próba zakończy się powodzeniem. Przy czym i to należy robić z głową, bo gdy komuś za bardzo zależy, ma skłonność do pisania dłuższych wiadomości… i tu wracamy do punktu drugiego.
„Wydaje nam się, że tymi radami możemy wielu osobom zaoszczędzić niepotrzebnego trudu” – mówi dr Elizabeth Bruch z Uniwersytetu Michigan. Wspólnie ze swoim zespołem przez miesiąc analizowała zachowania 1,5 tys. użytkowników aplikacji randkowych z kilku dużych miast USA, a wnioski przedstawiła latem na łamach pisma „Science Advances”. Przestrzega przed bagatelizowaniem wynikających z tych obserwacji wniosków. Bo wprawdzie korzystanie z aplikacji randkowych osoby w wieku 16–34 lat uznają w sondażach za najgorszy sposób na znalezienie miłości, ale w praktyce co druga z nich przyznaje, że korzysta lub korzystała z Tindera lub podobnych usług. A co piąta – że swego aktualnego partnera lub partnerkę spotkała właśnie w sieci. Co ciekawe, tyle samo osób twierdzi, że drugą połówkę znalazło „poprzez znajomych lub rodzinę”. Do niedawna ten sposób był bezkonkurencyjny. Dopiero na trzecie miejsce spadły niegdyś bardzo popularne „bary/restauracje”. A sale szkolne, sąsiedztwo czy kościół są dziś daleko w tyle.
Flirt z algorytmem
Roli internetu w nawiązywaniu znajomości swoją okładkę poświęcił ostatnio nawet „The Economist”.