W Ameryce toczy się właśnie dyskusja o tym, jak wyznaczyć nowe granice pomiędzy wartym miliardy dolarów biznesem a prywatnością sportowców i tajemnicą lekarską. Po tym, jak sławni koszykarze NBA DeMar DeRozan i Kevin Love zwierzyli się w mediach ze swoich problemów z depresją i lękami, w chórze powszechnej akceptacji zaczęły także rozbrzmiewać postulaty właścicieli klubów ligi. A ci domagają się wglądu w akta medyczne świadczące o stanie zdrowia psychicznego zawodników. Trudno sobie wyobrazić, by w końcu te postulaty nie zostały spełnione również w innych dyscyplinach z finansowego szczytu świata sportu.
„W przerwie usiadłem na ławce. Czułem, jak wali mi serce, jak nie mogę złapać oddechu, a mózg chciał mi wyskoczyć z głowy. Trener coś krzyczał. Byłem przerażony. Nie byłem w stanie grać dalej” – opowiadał Love, mistrz NBA z Cleveland Cavaliers, o ataku paniki, który przydarzył mu się w trakcie meczu. On, a także zmagający się z depresją DeRozan są pierwszymi gwiazdami tego formatu w amerykańskiej koszykówce, które odważyły się na tak szczery coming out.
Ulga po porażce?
– Sportowiec, który otwarcie przyznaje się np. do depresji, pokazuje, że potrafi komunikować się z samym sobą. To niezbędne. Druga perspektywa to łamanie pewnego tabu i pokazanie innym sportowcom, że nie są niezniszczalni – mówi dr Dariusz Parzelski, psycholog sportu z Uniwersytetu SWPS. – Jest też trzeci aspekt. To głos mówiący, że coś złego dzieje się w systemie sportu zawodowego, jeśli odsetek zaburzeń psychicznych jest w nim wyższy niż w populacji ogólnej.
Według badań przedstawionych przez Międzynarodowe Stowarzyszenie Zawodowych Piłkarzy aż 38 proc. futbolistów zmaga się z depresją, stanami lękowymi i innymi problemami z psychiką – trzy razy więcej niż reszta społeczeństwa (13 proc.