Ludzie i style

Być jak Waldorff

O dawnych latach futbolu opowiada Stefan Szczepłek

Trening podczas zgrupowania piłkarskiej kadry narodowej, Kamień koło Rybnika, 1975 r. Stefan Szczepłek po przegranym zakładzie niesie „na barana” Jana Tomaszewskiego. Trening podczas zgrupowania piłkarskiej kadry narodowej, Kamień koło Rybnika, 1975 r. Stefan Szczepłek po przegranym zakładzie niesie „na barana” Jana Tomaszewskiego. Tomasz Prażmowski / Forum
Chciałem oderwać piłkę od suchego wyniku i pokazać, że za wszystkim kryją się ludzie, którymi targają emocje – opowiada o swoich aspiracjach Stefan Szczepłek, dziennikarz i historyk futbolu, autor książki „Szkoła falenicka”.
materiały prasowe

MARCIN PIĄTEK: – Kto tak ładnie gra?
STEFAN SZCZEPŁEK: – William Boyce. Godny kontynuator stylu Jerzego Fryderyka Haendla. Uchodzi za jednego z najlepszych angielskich kompozytorów XVIII w. Właśnie przywiozłem płytę z Londynu, gdzie byłem na spotkaniu w ambasadzie polskiej, organizowanym przez skautów namawiających chłopców z emigranckich rodzin do gry w polskich drużynach narodowych.

Jest życie bez muzyki?
Nie. Bez futbolu – owszem. Ale bez muzyki – nie ma. Zawsze uważałem, że człowiek musi się rozwijać fizycznie i duchowo. Jeśli chodzi o rozwój fizyczny, możliwości mam już ograniczone (śmiech). Ale muzyka klasyczna towarzyszy mi nieustannie. Nawet teksty dziennikarskie – a zwłaszcza felietony, które teraz głównie pisuję – są muzyką. Słowa powinny układać się w rytm, a czasami jeden wyraz potrafi go zburzyć. Teraz pisze się w ciszy. Nie to, co kiedyś, gdy tym rytmem był choćby stukot maszyny do pisania. Jerzy Pilch powiedział mi podczas promocji mojej książki, że każdy autor powinien przed wysłaniem tekstu do druku przeczytać go głośno dla siebie. Postawić się w sytuacji czytelników.

Mały Stefan marzył o karierze muzyka?
Prawdę mówiąc, nie pamiętam marzeń. Pamiętam przeżycia. I z nich właśnie jest ta książka. Bez pretensji autobiograficznych, ale pełna wspomnień, żeby oddać genius loci Falenicy i zachować pamięć o miejscu, którego już nie ma. Ale też żeby przeżyć to raz jeszcze, więc wracam do przyjemnych wspomnień, bo takie siłą rzeczy chce się pamiętać. Jeśli idealizuję, to tylko trochę, bo moje życie w 95 proc. wypełniają szczęśliwe chwile. Ta książka to moja podróż sentymentalna uzupełniona o małe dygresje à propos dnia dzisiejszego.

Polityka 46.2018 (3186) z dnia 13.11.2018; Ludzie i Style; s. 76
Oryginalny tytuł tekstu: "Być jak Waldorff"
Reklama