Przyszła wiosna, a wraz z nią ruszył kolarski sezon. Prestiżowe jednodniowe klasyki, tygodniowe wyścigi etapowe – to przygrywka do wielkich tourów na drogach Włoch, Francji i Hiszpanii. Pomarańczowa ekipa spod znaku CCC (polskiej grupy kapitałowej, zajmującej się produkcją i sprzedażą obuwia) ma w nich pewne miejsce. Ludzie z kolarskiego środowiska mówią, że Dariusz Miłek, główny udziałowiec CCC, niegdyś kolarz, miliarder z czołówki najbogatszych Polaków, sponsor kolarstwa od kilkunastu lat, dość miał lizania cukierka przez szybę. Czyli liczenia na dobrą wolę organizatorów rozdających dzikie karty – rezerwowe zaproszenia na najbardziej prestiżowe wyścigi.
Każdy wkładający pieniądze w kolarstwo marzy o jednym: wystawić ekipę w Tour de France. Tam droga dla CCC Team była jednak zamknięta. Miliony złotówek pompowane przez Miłka w kolarzy nie wytrzymywały konkurencji z dziesiątkami milionów dolarów, jakie wydawały zespoły z elity. Biznesmen przyznaje, że w negocjacjach dotyczących przyznania CCC dzikiej karty na Giro d’Italia rzadko wchodziły w grę obiektywne argumenty. – Jak choćby telewizyjna oglądalność, a przecież polska publiczność teoretycznie liczona jest w milionach. Na ogół to była po prostu kwestia ceny: kto da więcej za miejsce. Co roku była nerwówka, że ktoś nas przelicytuje – mówi.
Na wysokich obrotach
Teraz o zaproszenie na główną scenę już nie musi się prosić. Do wyścigów z cyklu World Tour wprowadził swój team drogą na skróty. Wraz z nieszczęściem – śmiercią na białaczkę 75-letniego Andy’ego Rihsa, właściciela zawodowej grupy BMC – nadarzyła się okazja biznesowa. Osierocony przez szwajcarskiego milionera zespół szukał sponsora. Wtedy do gry wkroczył Miłek.
Pierwsza sposobność pojawiła się trzy lata temu, kiedy z kolarstwa wycofał się rosyjski milioner Oleg Tinkow.