Jest wtorek, w tenisowej akademii w Prostějovie dzień jak co dzień. Trwa właśnie amatorski turniej sponsorowany przez mały lokalny bank. Uczestnicy, panowie w wieku oldboyów, uciekają przed upałem pod parasole na patio. Czekając na aktualizację harmonogramu zawodów, oblegają stoliki, przysiadają się do towarzyszących im małżonek. Jedzenie, picie, śmiechy, poklepywanie się po plecach. Ich stroje – lekko znoszone buty, sprane koszulki, wyblakłe od słońca czapki z daszkiem – noszą ślady regularnego tenisowego znoju.
Z przyjemnego chłodu szatni wysypują się nastolatkowie. Lekko zgięci pod ciężarem toreb ze sprzętem suną w kierunku budynku klubowej restauracji, gdzie na zewnątrz wisi aktualny grafik przydziału kortów. Jest środek dnia, upał. Sparingowy mecz rozgrywa właśnie numer dwa męskiego czeskiego tenisa Jiří Veselý. 25 lat, prawie dwa metry wzrostu, leworęczny – gdy trafi czysto w piłkę, przeciwnik po drugiej stronie siatki nie ma szans. Ale dziś akurat Jiří strzela po autach, jakby chciał uzasadnić swoją ostatnią rankingową słabość: obecnie plasuje się na początku drugiej setki, choć kilka lat temu był już w czwartej dziesiątce najlepszych na świecie. Poczynaniom Jiříego przygląda się trener Jaroslav Navrátil, który dwukrotnie zapisał się w historii czeskiego tenisa (2012, 2013), doprowadzając męską reprezentację do triumfu w Pucharze Davisa. Na zagrania Veselý’ego reaguje z powściągliwością właściwą człowiekowi, który w tenisie przeżył już wiele.
Nie zadzierać nosa
Nim Jiří Veselý wszedł na kort, trener Navrátil po sąsiedzku przeganiał od prawej do lewej młokosa, góra 15 lat. Backhand, forehand, backhand, forehand, co jakiś czas urozmaicane skrótem pod siatkę, uczeń zwijał się w letnim ukropie, a gdy już podpierał się nosem, Navrátil szybko wyjmował z kieszeni piłkę i zagrywał ją tuż nad siatkę, zmuszając chłopaka do szybkiej, wolejowej reakcji.