Ludzie i style

Jak amerykańskie flippery z Francji do Polski trafiły

Flippery, czyli zręcznościowe, elektromechaniczne maszyny do grania, były kiedyś obowiązkowym elementem wyposażenia w barach, hotelach i... nocnych klubach. O ich losach opowiada Marek Jasicki, który importował je z Francji do Polski.

ŁUKASZ DZIATKIEWICZ: – Jak pan, człowiek estrady, wszedł w biznes flipperowy?
MAREK JASICKI: – O wszystkim zdecydował przypadek. W stanie wojennym wyjechałem z Polski za chlebem. Byłem w Paryżu w grupie artystów, aktorów i muzyków. Pracowałem w dziale produkcji w trzecim programie telewizji publicznej. W przerwach obiadowych wychodziliśmy do pobliskiego baru przy pl. Trocadero. Był tam flipper. Grał i dyrektor, i prezes, i robotnik. Malarz, hydraulik czy student. Grywały też kobiety. Byłem tym zdziwiony i zauroczony. W Polsce też można było się natknąć na te maszyny, ale wyglądało to całkiem inaczej.

A grywał pan w Polsce?
Dopiero w latach 90., gdy jeździłem między Francją i Polską (nawiasem mówiąc, przejechałem tę trasę 109 razy!) i postawiłem tu pierwsze flippery, zresztą z pomocą mojego Zakładu Widowisk Estradowych i Rozrywkowych IMPRES, działającego od 1977 r. Jestem krakusem, ale miałem wtedy małą nieruchomość w Zakopanem i tam byłem zameldowany. Zezwolenie dostałem tylko na te rejony – powstały dwie dyskoteki, trzecia już w Krakowie. Po kilku latach i decyzji ministra kultury mogłem działać już w całej Polsce. Obsługiwałem duże imprezy plenerowe z udziałem gwiazd estrady, ale i zamknięte: w hotelach, domach wczasowych, salach koncertowych itp. Miałem co robić po powrocie do kraju, ale siedziały mi w głowie flippery we francuskim wydaniu. Wpadł mi do głowy pomysł, by postawić je w barach, nocnych klubach i dyskotekach.

W 1992 r. kupiłem jednego flippera, potem drugiego, trzeciego. Ściągałem je z francuskiego przedsiębiorstwa Player Special Diffusion, przedstawiciela amerykańskiego Williamsa [potentata w produkcji maszyn do gier – red.].

Pamięta pan, co to były za maszyny?
Zapewne „Pin Bot”, „Cyclone”, „Space Station” czy „Swords of Fury”. Umieszczałem je w hotelach, jeden stanął w Kasprowym, drugi w Giewoncie, trzeci w Cracovii. Świetnie funkcjonowały.

Nie pamiętam, ile w sumie ich przywiozłem. W którymś momencie miałem jakieś 150. Trzeba było poszukać dla nich magazynów. Udało się podnająć coś od spółdzielni mieszkaniowej w Podgórzu. Zainstalowaliśmy się tam i szukaliśmy ludzi z wykształceniem technicznym jako serwisantów – bo jeśli ktoś naprawia radia czy telewizory, to poradzi sobie i z flipperem.

Maszyny wędrowały po całym kraju. Polska była siermiężna, ale otwarta, chłonna, pojawiały się różne nowe przedsięwzięcia i usługi. Organizowano np. targi Krak Horeca (dziś Międzynarodowe Targi Wyposażenia Hoteli i Gastronomii HORECA). Jako Pol-France Player, bo tak się nazywaliśmy, wykupiliśmy tam stoisko do ekspozycji gier zręcznościowych: flipperów i piłkarzyków. Zainteresowanie było spore. Na targi zjechali właściciele hoteli, kawiarń, barów, sanatoriów, domów i ośrodków wczasowych.

Czytaj także: Jak w czasach PRL wyjeżdżano w wielki świat

Flippery pojawiły się w Polsce na początku lat 70. Rozumiem, że dzięki panu wypłynęły na szersze, nowe wody.
Na to wygląda. Przydało się doświadczenie w pracy estradowej i umiejętność przekonywania. Myślę, że stąd nasz sukces. Ja i inni wypieraliśmy państwowe molochy. Także Zjednoczone Przedsiębiorstwa Rozrywkowe, które wcześniej co prawda instalowały flippery, ale tylko w salonach gier. A przecież dobrze korespondują z rozrywką nocnego lokalu, uzupełniają pokaz iluzjonisty, występ piosenkarza, tancerza czy... striptizerki. Flippery sprawdzały się też na dyskotekach – ludzie grali np. o to, kto postawi kolejkę.

W 1996 r. byłem pierwszy raz w Paryżu – flipper stał prawie w każdym barze. Parę lat później jeździłem do kurortu narciarskiego Les Deux Alpes, działały tam aż dwa salony gier. Flippery były wszędzie, gdzie ludzie szukali relaksu.
Tak jest! Właśnie z takim hasłem weszliśmy na polski rynek. Przykręcaliśmy do maszyn nawet tabliczki: „Nie ma baru czy kontuaru bez flippera”.

Flipper L′Hexagone (1986 r.) z Marianne o rysach Brigitte Bardotmat. pr.Flipper L′Hexagone (1986 r.) z Marianne o rysach Brigitte Bardot

Serwisanci jechali do każdej awarii?
Tak. Ale wtedy nie było tyle elektroniki, a flippery działały prawie bezusterkowo. Kiedy coś wysiadło, moi chłopcy wsiadali w auto, naprawiali maszynę na miejscu albo wymieniali na nową. Wymieniali zresztą tak czy inaczej, bo klientela w zasadzie się nie zmieniała, a flippery się „zgrywały”. Kiedyś w wiejskim barze w Szaflarach właściciel poprosił o zainstalowanie flippera. Przywieźliśmy najprostszy, solidnie zużyty model i... zapomnieliśmy o tym. Po paru tygodniach właściciel zadzwonił i poprosił, żeby przeczyścić maszynę. W środku była masa żetonów. Czasem flipper w nieobiecującym na pierwszy rzut oka miejscu to była żyła złota. Bo ludzie nie mieli innej rozrywki.

Według wielu ludzi flippery niemiłosiernie hałasują. Z drugiej strony umieszcza się je w miejscach, w których zawsze są hałas, muzyka, telewizor, radio, odgłosy ulicy.
Oczywiście, flipper uzupełnia tę wspólną, gwarną całość. Choć wiadomo, że dziełem sztuki nie jest.

Popkulturowym jest!
Fakt. Jesteśmy w Zakopiance na krakowskich Plantach, kawiarni o prawie 190-letniej tradycji – tu by się flipper nie odnalazł. On tylko dopełnia, jest smaczkiem innej formy kawiarniano-gastronomicznej, tej popkulturowej, masowej.

Czytaj także: Historia pijaństwa w czasach PRL

Przez jakiś czas stał tu automat. Ale pańscy nobliwi goście, jak Andrzej Wajda, kręcili podobno nosem.
Automat stał przy wejściu, koło szatni, z dala od sali ekspozycji sztuk pięknych. A i tak nie bardzo pasował, wręcz raził. Od dawna prezentujemy tu sztukę, żadną miarą nie można połączyć tych dwu żywiołów. Gry zręcznościowe, zabawa, sportowe emocje stoją w kolizji z doznaniami, które niesie sztuka, z kontemplacją czy dyskretną rozmową.

Cafe ZakopiankaCafe Zakopianka/FacebookCafe Zakopianka

Na jakie lata przypadł szczyt pańskiego biznesu flipperowego?
W 1993 r. zawiązaliśmy spółkę z Francuzami, a wcześniej byłem dwa razy w Williamsie w Chicago, żeby podpatrzeć, jak to się robi. Zwiedzałem zakłady, głównie magazyny. Zachwyciła mnie ta prężność i sprawność, podjeżdżające tiry, kontenery... I pokora tych ludzi. Pamiętam prezesa, który mnie oprowadzał. Jeden z pracowników przykręcał maszynie metalowe nogi – prezes odłożył dokumenty, zdjął marynarkę, podwinął rękawy i powiedział coś w rodzaju: „Pozwól, chłopcze”. Grzecznie, bez emocji. Podniósł front flippera na kolano i zademonstrował, jak szybko i sprawnie dokręcić mu nogi. A przecież taka maszyna waży ponad 100 kg.

Podobał mi się ten klimat, ale w gruncie rzeczy było to dla mnie zajęcie tymczasowe. Jestem aktorem z wykształcenia, może bardziej estradowcem. Flippery były dodatkiem, ważną emocją. Nocne kluby czy dyskoteka w hotelu Kasprowy były zresztą kiedyś czym innym. W klubach występowali Wodecki, Danka Rinn, Iwona Borowicka z krakowskiej opery, artyści polscy i zagraniczni – to były drogie lokale. Był i striptiz, ale w artystycznym wydaniu, wysmakowanym, z profesjonalną choreografią. I w tym klimacie mieścił się flipper.

Działałem do 1996 r. W sumie – zupełnie udany trzyletni okres z szansami na rozwój. Któregoś dnia sekretarka przyniosła mi gazetę z ogłoszeniem – Kraków szukał inwestora zainteresowanego zabytkiem na Plantach. Kogoś, kto przywróci mu blask, będzie organizował koncerty i wystawy w miejscu, gdzie bywali Wyspiański, Przybyszewski, Boy-Żeleński, pisywał poematy Karol Wojtyła z grupą Teatru Rapsodycznego Kolarczyka. W którym pił kawę Chopin, a Lenin... konspirował. Lokal był w katastrofalnym stanie.

Podjąłem więc nowe wyzwanie. Zakopiance jestem oddany od 22 lat. Myślałem, żeby wstawić tu kilka flipperów, ale jak pan widzi, one tu przygasły. Moi klienci to historycy sztuki, artyści teatru, muzyki, estrady, Piwnicy pod Baranami i sztuk pięknych, jak prof. Dźwigaj, prof. Rzepka, Zbyszek Czop, Stanisław Mazuś i inni wybitni twórcy, laureaci Gloria Artis, miłośnik Krakowa prof. Michał Rożek, który tu wręcz „zamieszkał”, spędzając codziennie po kilka godzin. Pewnie w Paryżu tacy ludzie grają na flipperach, ale nie tu. Oddałem więc innym pole do popisu.

Czytaj także: Wędkowanie, karty i napięte nerwy. Codzienność największego protestu w PRL

Cofnijmy się w czasie i przenieśmy do Paryża lat 80. i 90. Nigdzie nie widziałem tylu lokali gastronomicznych z flipperami co tam. A warto dodać, że Francuzi, zakochani w tym, co ich własne, grali na maszynach głównie jankeskich. Ich produkcje to nisza. Kiedyś przyprowadziłem do Zakopianki Gary′ego Sterna, szefa największej firmy produkującej flippery. Chciał zobaczyć miejsce, w którym stoi flipper, a w Krakowie nie było ich wtedy nigdzie indziej. U pana zresztą już też nie.
Polska to nie świat francuskojęzyczny, nie Zachód. Mamy inną kulturę, inne przyzwyczajenia. Poza tym we Francji nadal świetnie funkcjonuje rynek wynajmu. Są firmy zawierające umowy z producentami maszyn do gier, w tym flipperów, i one je wynajmują. Żaden właściciel baru, kawiarni czy klubu nie wpadnie na pomysł, by kupić na własność taki automat po to, by przechytrzyć system i zarabiać. A w Polsce właśnie tak było. Straciłem połowę lokalizacji, bo dzierżawcy dochodzili do jakże odkrywczego wniosku, że powinni mieć własnego flippera. Czasem kupowali ode mnie, ale w większości sprowadzali je z zagranicy na własną rękę. Nie brali pod uwagę, że może się popsuć. Albo że się „zgra”. W efekcie coraz częściej widzieliśmy w lokalach popsute, wyłączone flippery, które stawały się szpecącym złomem stojącym gdzieś w kącie.

A jak mówią Francuzi na flippera? Flipper czy oryginalnie: pinball?
Zdecydowanie flipper. Jak po polsku.

ROZMAWIAŁ ŁUKASZ DZIATKIEWICZ

Czytaj także: Gospodarcze oblicze PRL

Francuzi wciąż kochają flippery

Warto dodać, że Francuzi naprawdę kochają flippery. W czołówce światowego rankingu graczy jest od lat Franck Bona z Mons-en-Baroeul. W filmach grali na flipperach m.in. Alain Delon czy Jean-Paul Belmondo. Pozowała przy nich Catherine Deneuve czy Yves Montanda. Ale i muzycy: Serge Gainsbourg, Charles Aznavour, Johnny Hallyday. Flippery odegrały dużą rolę w słynnym gangsterskim „Klanie Sycylijczyków” z 1969 r. Piłkarskiego flippera reklamował Michel Platini – był to „World Cup” Williamsa z 1978 r. A na YouTube można zobaczyć, jak dawał sobie w tej grze radę sam prezydent Georges Pompidou.

Kadr z filmu „Klan Sycylijczyków”mat. pr.Kadr z filmu „Klan Sycylijczyków”
Serge Gainsbourg i flipperSerge Gainsbourg i flipper

Flipper, oryginalnie pinball, jest wynalazkiem amerykańskim. Do dziś Amerykanie są ich głównymi producentami. Jego historia sięga 1947 r., a korzenie ma znacznie starsze, XVIII-wieczne. Całe urządzenie nazywa się po angielsku „pinball”, a flipper to łapki służące do odbijania kulek, zamontowane 72 lata temu. Odegrał w tej historii wielką rolę nasz rodak Steve Kordek, słynny projektant.

Zręcznościowe, rozrywkowe maszyny produkowali także Hiszpanie, Włosi oraz, z tych najważniejszych, Niemcy i Australijczycy. Jak wyglądały dokonania Francuzów, zapytałem Vala B ze Śląska, światowej klasy specjalistę od flipperów, autora dwóch części książki „Kulka dziką jest”:

Nie wiem, co się działo na francuskim rynku flipperów przed końcówką lat 60. XX w. Pewnie podobnie jak na włoskim czy hiszpańskim rynku firmy znad Sekwany kopiowały mniej lub bardziej udanie amerykańskie maszynki. Do przełomu doszło w 1961 r., gdy ludzie tworzący systemy sterowania i kontroli dla francuskiego przemysłu atomowego postanowili spróbować swoich sił w produkcji automatów służących rozrywce. Tak powstała w Nicei spółka Rally, która rozpoczęła produkcję elektromechanicznych flipperów, a po kilku latach postanowiła tradycyjną konstrukcję mocno unowocześnić.

Wypuszczony na rynek w 1966 r. model nazwany „Rally Girl” miał na pokładzie lampki nixi zamiast liczników bębnowych, automatyczny podajnik kulki, składane nogi i kompletnie niecodzienny blat. Za projekt „Rally Girl” odpowiadali panowie Mugnier, Raybaud i Gaudois i to właśnie oni są twórcami pierwszego elektronicznego flippera na świecie. Niestety mimo swojej niewątpliwej innowacyjności „Rally Girl” i kolejne modele „West Club” i „Schuss” okazały się niezwykle awaryjne, co doprowadziło do upadku firmy z Nicei. Wkrótce amerykańscy potentaci branży zelektronizowali swoje flippery i zdecydowanie podwyższyli poziom ich niezawodności.

We Francji próby doścignięcia amerykańskich konstrukcji trwały jeszcze mniej więcej do połowy lat 80. Podejmowały je głównie firmy słynące z produkcji stołów bilardowych.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną