W polskiej refleksji nad kulturą lata 20. ubiegłego stulecia zaczęły się od głośnego manifestu Tadeusza Peipera „Miasto. Masa. Maszyna”. Trzy słowa na „m” symbolizujące najważniejsze cechy nowoczesności: urbanizację, nowe ruchy społeczne i polityczne oraz rewolucję przemysłową.
Peiper – poeta, ale przede wszystkim błyskotliwy publicysta, redaktor pisma „Zwrotnica” i współzałożyciel Awangardy Krakowskiej – był przekonany, że na jego oczach dokonuje się fundamentalna zmiana cywilizacyjna. „Zmieniła się skóra świata” – pisał. Był, podobnie jak wielu mu współczesnych, entuzjastą idei postępu. Może nie aż tak radykalnym jak zaprzyjaźnieni z nim, choć nierzadko przezeń krytykowani futuryści, posługujący się dobitną tezą, że zwycięskiego pochodu nowoczesności nic nie zatrzyma.
Niebywałą herezją byłoby dziś uznanie, jak czynił to Peiper w artykule z pierwszego numeru „Zwrotnicy”, że wojna to nie tylko śmierć i zniszczenie, ale i mocny impuls dla „aktu twórczego” w rozwoju techniki, logistyki, teorii organizacji. Futurysta Marinetti, fan Mussoliniego, wyrażał to jeszcze dosadniej: wojna jest szansą dla człowieka i jego cywilizacyjnych dokonań. Reakcją na traumę dopiero co zakończonej Wielkiej Wojny była właśnie głęboka wiara w postęp. Kiedy dziś przywołujemy nastrój lat 20. – szalonych czasów pomiędzy tragedią wojny a Wielkim Kryzysem – i związany z tamtą dekadą mit, winniśmy od tego właśnie wyjść.
M jak miasto
Z Peiperowskiej triady trzech „m” niewątpliwie ocalało to pierwsze, czyli miasto. Miejskość w ciągu tych stu lat od 1920 r. coraz wyraźniej określała style życia i charakter najbardziej wpływowych nurtów kultury. Sto lat temu Kraków, Lwów czy Poznań wyrażały ducha lokalnego mieszczaństwa, formowanego od odległej przeszłości, naznaczonego dystansem, ale i resentymentem do kultury szlacheckiej.