Zwycięstwo w Turnieju Czterech Skoczni jest w świecie skoków narciarskich przepustką do wiecznej chwały. Dawid Kubacki właśnie dołączył do Adama Małysza oraz Kamila Stocha, mających w kolekcji efektowne trofeum w postaci złotego orła. To kolejny twardy dowód, że polska szkoła skoków trzyma się mocno. Choć nie da się powiedzieć, że jej absolwenci wychodzą spod jednej sztancy.
Kubackiemu dochodzenie do perfekcji przekładającej się na zwycięstwa zajęło dobrą dekadę kariery. Całe lata stał w drugim szeregu, nawet w drużynie często odgrywał rolę tego czwartego. W ciągu swego sportowego życia tyle razy nasłuchał się o mozole wypracowania idealnego automatyzmu, że nawet o sukcesie w Turnieju Czterech Skoczni mówił przez pryzmat sumy popełnionych błędów – wygrał, bo jego była mniejsza niż rywali. Poważny, powściągliwy, chmurny, traktujący swą pracę na skoczniach ze śmiertelną powagą. Przeczulony na punkcie pompatyczności i bezsensownych pytań. W Bischofshofen zgasił redaktora „Wiadomości” TVP, niemającego większego pojęcia o sporcie, który dociekał, jak długo Kubacki utrzyma formę. Skoczek odparował, że to jest pytanie z gatunku „bardzo głupich”.
Na szkło zresztą nie ma parcia, najlepiej czuje się w przydomowej modelarni oraz w roli pilota szybowca. Niedawno zdobył uprawnienia, w chwilach wolnych pojawia się na nowotarskim lotnisku. Można tam ujrzeć mistrza, jak pomaga wypychać szybowce z hangaru.
Wystrzelił akurat w chwili, gdy polska kadra na gwałt potrzebowała lidera. Mistrz Kamil Stoch sprawia ostatnio wrażenie pogubionego, a nawet daje oznaki pewnego wypalenia skokami. Piotr Żyła w dalszym ciągu pozostaje nieokiełznanym żywiołem, zarówno jeśli chodzi o zarządzanie własną karierą, jak i oficjalne wypowiedzi, w których w brawurowy sposób, mający luźny związek z poprawną polszczyzną, opisuje dokonania na skoczniach swoje oraz kolegów.