Gdyby wszystko miało iść normalnie, to wielkie emocje zaczęłyby się we wtorkowe popołudnie na Schattenbergschanze w Oberstdorfie. Ale niejednoznacznie pozytywny wynik testu Klemensa Murańki sprawił, że najbardziej denerwowaliśmy się wcześniej. Startują, nie startują, może startują, może nie. No i wreszcie zapadła decyzja – cała siódemka Polaków została dopuszczona do konkursu. Kolejne testy – negatywne.
Czytaj też: Długi lot Kubackiego
Czerwony pasek i wojowniczy Gliński
Groźba wykluczenia Polaków z co najmniej pierwszego konkursu rozpętała w Polsce histerię. Niezawodna TVP Info szybko doszła do sedna na czerwonym pasku: „Niemcy łamią praworządność w skokach narciarskich”. Jeszcze chwila i domagałaby się kontroli Brukseli. Wojowniczo pohukiwali na Twitterze politycy z wicepremierem od sportu Piotrem Glińskim. Już po wyjaśnieniu sprawy poseł Arkadiusz Mularczyk doszedł do wniosku, że za czasów Donalda Tuska byłoby to niemożliwe.
Nie ma teraz sensu głęboka analiza poszczególnych decyzji w tej sprawie. Jednak posądzanie organizatorów o chęć pozbycia się polskich konkurentów przy pomocy niejasnych procedur to po prostu nonsens. Jest prawdą, że Niemcy od dłuższego czasu nie potrafią zwyciężyć w tych prestiżowych zawodach. Mają szansę uczynić to w bezpośredniej rywalizacji. Pokazał to we wtorek Karl Geiger.
Mało jeszcze doświadczony nowy dyrektor turnieju i całego cyklu zawodów o Puchar Świata Włoch Sandro Pertile pewnie powinien lepiej przygotować się do postępowania w takich przypadkach. Przecież pojawienie się koronawirusa nie jest wielkim zaskoczeniem nawet wśród skoczków. Takich przypadków było już sporo, choćby w ekipie austriackiej. Jednak sprowadzanie całej sprawy do konfliktu „Polacy kontra Niemcy” jest śmieszne i jednocześnie bardzo smutne.
Czytaj też: Mistrz Stoch z Soczi
Mistrz Stoch
Skoki narciarskie są jedną z najpopularniejszych sportowych dyscyplin w Polsce i jeszcze w kilku innych krajach. Działaczom zależy na rozwoju tego sportu, bo eliminacje na wielkich zawodach są coraz krótsze. Coraz mniej państw jest w stanie startować w konkursach drużynowych. Tylko z tego powodu każdy dobrze życzący skakaniu na nartach nie pomyśli nawet o nieczystych zagrywkach mających wyeliminować rywali.
A sam wtorkowy konkurs był niesłychanie emocjonujący. Dyrektor Pertile dla Polaków zmienił regulamin. Unieważnił poniedziałkowe eliminacje, w których nasi skoczkowie nie mogli uczestniczyć. Mało tego, zrezygnował z systemu startu w parach.
Kamil Stoch jeszcze raz pokazał, że ciągle jest wielkim mistrzem. Jego drugie miejsce jest sygnałem, że będzie bił się o końcowy sukces. Siódmy Andrzej Stękała udowadnia, że trema się go nie ima. Dzisiejszy zwycięzca Karl Geiger czy Markus Eisenbichler i Holvar Egner Granerud wcale nie muszą stać na najwyższym stopniu podium na zakończenie Turnieju Czterech Skoczni.
Czytaj też: Cztery medale dla czterech silnych Polaków