Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Ludzie i style

Polska–San Marino. Pięć goli i łzy Fabiańskiego

Mecz z San Marino na Stadionie Narodowym w Warszawie. Na pierwszym planie Adam Buksa Mecz z San Marino na Stadionie Narodowym w Warszawie. Na pierwszym planie Adam Buksa Marcin Stępień / Agencja Gazeta
Na początek kolejnej sesji eliminacji do katarskiego mundialu Polska wygrała 5:0 i trudno to uznać za niespodziankę. To także pożegnanie 36-letniego Łukasza Fabiańskiego z reprezentacją. Po 15 latach licznik jego występów zatrzymał się na liczbie 57.

Paradoksalnie Fabiański nie spełnia tym samym formalnych wymogów członkostwa w Klubie Wybitnego Reprezentanta (80 gier). Trudno sobie jednak wyobrazić, że nie dostanie do niego specjalnego zaproszenia. Bo przez długie lata obecności w kadrze zawodnik londyńskiego West Ham United odznaczał się wszelkimi cechami wybitności. Gdy stawał między słupkami i gdy patrzył na boisko z ławki rezerwowych.

100-proc. zawodowiec Fabiański

Dzisiaj Fabiańskiego wszyscy komplementują. Wśród nich jest Arsene Wenger, przez lata jego menedżer w Arsenalu. Teraz Francuz nie szczędzi Polakowi superlatywów, ale w jego zespole prawie nigdy nie był numerem 1. Przegrywał m.in. z Wojciechem Szczęsnym. Ich pojedynek o względy trenerów reprezentacji trwał przez lata i właśnie ostatecznie się kończy.

Dla nas, kibiców, wcale nie musi to oznaczać końca dyskusji, który z nich bardziej zasługiwał na miano tego pierwszego w składzie. Kto wie, czy wytłumaczeniem częstej roli rezerwowego, w której występował Fabiański, nie jest to, że ten chłopak z Lubuskiego to typ introwertyka, który na dodatek nie obrażał się na los i zawsze zachowywał się jak 100-proc. zawodowiec. Selekcjonerzy wiedzieli, że nie obrazi się na kadrę.

Fabiański jest świetny jako sportowiec i jako człowiek. W najlepszej lidze świata ma zamiar bronić co najmniej do czterdziestki. Za to, co zrobił dla reprezentacji, należą mu się wielkie podziękowania. Miejmy nadzieję, że będzie obecny w polskiej piłce w innych rolach. Podczas swojej ostatniej godziny na boisku nie musiał bronić nawet jednego strzału. Żegnał się z publicznością i kolegami ze łzami w oczach.

Wynik OK, gorzej z grą

Na Stadion Narodowy przyszło 56 tys.

Reklama