Z naturą tej pasji jest podobnie jak z naturą ciemnej energii. Wiele hipotez i brak pewnych odpowiedzi. Może dlatego, że – jak w 1935 r. w pierwszym podręczniku w języku polskim pisał Włodzimierz Długoszewski – wiosłowanie, będąc sportem, jest jednocześnie sztuką.
Wiosło,
Czy jest jakiś inny sport, w którym amatorzy jeszcze niedawno nieodróżniający kajaka od łodzi wiosłowej są szkoleni przez medalistów olimpijskich? Czy w jakichś innych dziedzinach 80-letni suchar bieszczadzki może wygrać z muskularnym cherubinem? Gdzie indziej za jedną składkę członkowską otrzymać można i zen ciszy przyrody, i ogień wyścigów? Nie ma. Jest tylko wioślarstwo.
czyli kto,
Wiosłować może każdy. Młodzi i starzy. Mali i duzi. Silni i słabi. Osoby samotnicze i uspołecznione. Mężczyźni, a zwłaszcza kobiety (czasopismo „Sport wodny” w 1936 r. donosiło, że są one „lepszym materiałem sportowym”, bo nie palą, nie piją, nie spóźniają się, „więcej też dbają o łódź i sprzęt”). To sport egalitarny także dla mięśni, bo w ćwiczeniach udział biorą wszystkie. Choć wiosłuje się głównie nogami.
Łodzie są i jedno-, i dwu-, i cztero-, i ośmioosobowe. Każdy znajdzie odpowiednią – i przyjazną dla siebie osadę. Co więcej, każdy też może z tego wiosłowania czerpać radość niemal natychmiast. Pierwszej fazie nauki towarzyszą fale euforii. Dalszym wysiłkom – fale rozczarowania. To naturalne, bo rosnąca świadomość własnych nieudolności idzie zwykle w parze ze wzrostem umiejętności. Te krzywe nigdy się nie przetną. Wiosłować można więc, a nawet należy, bez końca. Szczęśliwie w miłej atmosferze.
Systemowy brak pieniędzy, demoralizująco wysokich stypendiów, nagród i obrzydliwie bogatych sponsorów sprawia, że kadrę zawodniczą oraz trenerską cechują pierwszorzędne przymioty nie tylko ciała, ale i ducha.