W tym miesiącu w Olsztynku odbyła się wiosenna edycja najważniejszego turnieju w Polsce – mistrzostw na trawie w formule mieszanej (zakładającej, że kobiety i mężczyźni grają razem). Rywalizowało w nich 16 składów podzielonych na dwie dywizje; ta wyższa zakończyła się zwycięstwem wielkopolskiej drużyny Savage.
Uprzedzając pytanie, na które każdy gracz w ultimate odpowiada po tysiąc razy w karierze: Nie, nie gramy z psami. Tak, psy też mają swój sport z dyskiem. Szanujemy się wzajemnie, ale w praktyce boiskowej czworonogi stanowią raczej przeszkodę niż pomoc (nieprzypadkowo doświadczona poznańska drużyna nazywa się Uwaga Pies).
O co w takim razie chodzi? Na boisku nieco mniejszym od piłkarskiego spotykają się dwie siedmioosobowe (w wersji trawiastej; na hali i plaży gra po pięć osób) drużyny. Punkty zdobywa się poprzez złapanie dysku w strefie przeciwnika, czyli jednym z dwóch prostokątów kończących obie strony boiska. Drużyny zamieniają się stronami co punkt, który zaczyna się wyrzutem dysku ze strefy obrońców do atakujących (obrońcy oczywiście chcą, by wylądował jak najdalej od ich strefy). Gra jest bezkontaktowa, nie można biegać z dyskiem, a w rękach można go trzymać tylko 10 sekund. I w tym czasie wyrzucić dysk do zawodnika swojej drużyny, nie odrywając przy tym nóg od boiska (ani nawet jednej). Ale tym, co naprawdę odróżnia ultimate od innych sportów, jest brak sędziego. Zawodnicy sędziują się sami, zakładając dobrą wolę drużyny przeciwnej. Zasady są tak zaprojektowane, by umożliwiać porozumienie, a w razie niezgody co do przewinienia czy przekroczenia przepisów po prostu cofnąć zagranie.
Na świecie ultimate to sport wciąż młody, przynajmniej w tym sensie, w jakim u nas polityków koło pięćdziesiątki nazywa się młodymi. W Polsce, już całkiem uczciwie, bardzo młody.