„Seks jest wszędzie”. „Mamy XXI w. i na ten temat wiadomo już wszystko”. „Rewolucja seksualna wybuchła w latach 60.”. „Jest Netflix i porno, kto chce, może korzystać ze swobody seksualnej” – to jedne z najbardziej rozpowszechnionych i krzywdzących kłamstw na temat kobiet, mężczyzn i seksu. Opowiadana nam toksyczna bajka o seksualności brzmi mniej więcej tak: dawno, dawno temu sprawy miały się źle i kobietom nie było fajnie, potem nastąpiły rewolucje seksualne i nastały inne czasy, teraz wszyscy są wolni. Jeżeli nie jesteś szczęśliwa, miej pretensje już tylko do siebie.
Spotykam wiele kobiet, które znają się na pozycji takiej, śmakiej i owakiej, są tak samo dobre w seksie oralnym, jak i analnym, ale nie wiedzą, jak mieć więcej przyjemności z seksu również dla siebie. Nie wiedzą, bo w naszym społeczeństwie, zgodnie z normami promowanymi przez filmy pornograficzne, romantyczne oraz na naukach przedmałżeńskich, kochanka doskonała to ta, która zadowala się zadowalaniem partnera i nie prosi o nic trudnego dla siebie. Mężczyźni to cenią i sobie chwalą. Takie kobiety nazywa się „wyzwolonymi seksualnie”.
Tymczasem kobiety boją się, że zostaną odepchnięte przez partnerów, jeśli ci będą mieli poczucie, że oczekuje się od nich czegoś „skomplikowanego”. Dlatego obniżają swoje oczekiwania i okropnie kłamią, że to nic takiego, że sprawy toczą się głównie wokół penisa albo że jest wręcz świetnie, kiedy naprawdę nie jest. Za to nas się ceni: za wypieranie się swoich potrzeb i nieproszenie o coś wymagającego zaangażowania. Ta emocjonalna manipulacja stanowi pożywkę dla szalejącej w naszym kraju epidemii. Epidemii, która określa jako hałaśliwe, podejrzane, irracjonalne te z nas, które odważą się zatroszczyć w łóżku (i poza nim) także o siebie i swoje potrzeby.