Nieźle już znamy figurę influencera. Ale w czasach, gdy jednym z hitów wakacji jest utwór z frazą „5 influencerek w łóżku, wreszcie nie jestem sam” (Zeamsone, „5 influencerek”), można uznać, że zjawisko doczekało się pewnej eskalacji. Słowniki PWN posiłkują się na razie definicją jednego z uczestników plebiscytu na Młodzieżowe Słowo Roku sprzed sześciu lat: „Osoba, która zdobyła popularność w internecie i korzysta ze swojej sławy, wpływając na swoich widzów/czytelników”. W praktyce ten wpływ oznacza głównie reklamowanie różnego typu produktów i usług w mediach społecznościowych.
Influ to nieco młodsza, skrócona wersja terminu, która powstała z wygody. Ma identyczny rodzaj męski i żeński. I przydaje się samym influencerom, gdy trzeba odnotować np. uciążliwą zmianę zasad (grożącą im likwidacją konta) w jakimś serwisie społecznościowym: „Patrzcie, jakaś dziwna akcja. Sporo influ dziś spadło z rowerka tak jak ja”. Albo kiedy fani komentują na Twitterze zachowanie influencerki na niedawnym warszawskim koncercie Harry’ego Stylesa: „Gdzieś mi się przewinęło, jak jakaś influ (chyba????) wrzucała z trybun nagranie osób bawiących się na płycie i wyśmiewała to, co robią”. Co ciekawe, o ile influencer jest produktem globalnym, influ wydaje się tworem krajowym.
Inne nowe formy sygnalizują postępującą specjalizację w influencerskiej profesji. Jest np. „kidfluencer”, czyli wpływowe dziecko, na którego karierę wpływają na co dzień rodzice. No i wreszcie „deinfluencer”, czyli ktoś, kto zamiast doradzać zakupy – odradza je. Bo produkt uważa za nieskuteczny lub szkodliwy albo dlatego, że ciągłe kupowanie ma zły wpływ na świat. Ta nowa tendencja przemknęła ostatnio przez TikToka i Instagram, a odnotowywał ją m.