Przyjeżdżają, kopią w lodowcu, chodzą ze zdjęciami satelitarnymi, szukają, a my mamy przez to problemy – skarży się Kurd prowadzący lokalną agencję turystyczną. Chodzi o „arkologów”. Tak nazywa się tych, którzy przyjeżdżają na Ararat, najwyższą w Turcji ośnieżoną górę z dwoma wulkanicznymi szczytami, by szukać zaginionej arki Noego. Nie wiadomo, gdzie dokładnie po potopie osiadła łódź, na której według biblijnych przekazów Noe uratował swoją rodzinę i przedstawicieli różnych gatunków zwierząt. Najczęściej wskazuje się właśnie na Ararat. Góra jest wielka, ma 40 km długości, jej wysokość to robiące wrażenie 5137 m, a szczyt pokrywa czapa całorocznego śniegu.
Na poszukiwania arki przyjeżdżają zarówno amatorzy, jak i posługujący się arsenałem sprzętu profesjonaliści. Jednych nakręca szansa na sławę, no i zyski, innych prozaiczna pasja przygód czy też zainteresowanie Biblią. Ze znanych arkologów widziano tu nieżyjącego już amerykańskiego astronautę Jamesa Irwina (ósmy człowiek, który zaliczył spacer po Księżycu) oraz gwiazdkę „Słonecznego patrolu”, a zarazem króliczka Playboya, czyli Donnę D’Errico. – Poszukiwacze z Polski też się zdarzali, nawet ostatnio – mówią miejscowi, ale szczegółów ujawnić nie chcą.
Eksplorację Araratu utrudnia jego położenie tuż obok granicy z Iranem i Armenią. To sprawia, że trzeba mieć zezwolenie i lokalnego przewodnika. Swoją rolę odgrywa też polityka. Iran problemem nie jest, Irańczyków na Araracie widać dość często, ale z Armenią sprawa jest skomplikowana. Świadectwem napiętych stosunków między krajami jest to, że mimo 268 km wspólnej granicy nie funkcjonuje ani jedno przejście graniczne!
Zresztą nazwa Ararat jest w pewnym stopniu ekumeniczna, bo przyjęta jako międzynarodowa.