Pies, który jeździł tramwajem
Pies, który jeździł tramwajem. Tak Turcja dba o bezpańskie zwierzęta
Zeus skradł nam show – śmieje się ktoś z ekipy archeologów w ruinach Aizanoi w zachodniej Anatolii. Ogromny czarny pies leży na grzbiecie i przeciąga się leniwie. Za nim wyrasta potężna bryła rzymskiej świątyni Zeusa – Jupitera, której pies zawdzięcza swoje imię, nadane przez badaczy. Gdy ruszam w stronę oddalonego o kilometr starożytnego teatru, Zeus wstaje, i merdając ogonem, idzie za mną. Poza nim po terenie wykopalisk kręci się jeszcze spora przyjazna suczka i cała zgraja szczeniaków.
Aizanoi to nie jedyne starożytne ruiny w Turcji, gdzie gospodarzami zdają się być zwierzęta. W znacznie bardziej popularnym wśród turystów Efezie spotykać można m.in. Garfielda wylegującego się na jednej z zabytkowych kolumn. To kot celebryta, ma swój profil na Instagramie. Innego kota ze sporymi zasięgami można zobaczyć w stambulskiej Hagii Sophii. Przechadza się po dywanach, którymi wyłożona jest podłoga meczetu, chętnie daje się głaskać i fotografować, ale prycha, gdy ktoś za bardzo chce się z nim spoufalić. Przed świątynią królują zaś psy – równie duże jak Zeus, ale niektóre tak grube, że ledwie mogą się ruszać. Z nimi także turyści robią sobie zdjęcia. Czasem, przekraczając granice zdrowego rozsądku, kładą się obok i opierają głowy na spasionych brzuchach. Na szczęście dla nich psy są mniej asertywne od świątynnego kota.
Bezdomne psy i koty doskonale wpisują się w turecki krajobraz. Są wszędzie, także w tramwajach i autobusach. Najsłynniejszy psi podróżnik, Boji, mieszkał w Stambule i korzystał ze środków transportu miejskiego, włącznie z promami. Dzięki czipowi jego wędrówki były śledzone przez władze miasta. Okazało się, że przemierzał ok. 30 km dziennie, wielokrotnie się przesiadając. O psie, który podobno wiedział, dokąd zmierzał – jak twierdzili pracownicy metra – rozpisywała się nie tylko prasa turecka, ale także BBC, CNN czy „Washington Post”.