Jesień jest przewrotna. Serwuje nam ciepłe dnie i zimne wieczory. Skrupulatnie za naszymi plecami skraca słoneczne godziny. Dzień staje się krótszy, bury, ciemny. To czas, kiedy wyjątkowo warto dbać o swoją odporność, a nic tak nie poprawia humoru i nie rozgrzewa jak miska dobrej zupy. Bogatej w smak i stawiającej na nogi.
Warzywna zupa bulionowa to taki wegański rosół. Do jej przygotowania niepotrzebne są wymyślne składniki. W zupie mocy nie ma zasad. Może poza jedną: im bardziej różnorodnie, im więcej warzyw, tym lepiej. Potrzebujemy też kilku składników, które wzbogacą smak zupy i dodadzą tego pożądanego umami, czyli piątego smaku, zaraz obok gorzkiego, słodkiego, słonego i kwaśnego. Jest delikatny, przez co trudny do jednoznacznego opisania. Te składniki to sos sojowy, grzybki i suszone pomidory. Z kolei dodatek świeżego pomidora oraz jabłka sprawi, że zupa będzie bardziej klarowna, mniej mętna. Dodatkowo pomidor i kwaskowate jabłko przyjemnie wkomponują się w słodkawy smak zupy.
Co do przypraw, stawiam na indywidualne preferencje. Podstawą są liście laurowe, ziele angielskie i czosnek. Można dodać suszony grzybek dla leśnego aromatu. Imbir jest ważny, bo to on rozgrzewa. Jeśli mamy ochotę na całkowicie orientalny i mocny smak, dodajmy laskę cynamonu i koniecznie gwiazdkę anyżu!
Uprzedzając pytania, co zrobić z warzywami po bulionie, odpowiem od razu, że można je zblendować na pastę lub przerobić na pasztet.
Zupę mocy można dodatkowo wzbogacić w białko w postaci tofu, ale to ten mocny warzywny wywar jest tutaj dodającą mocy gwiazdą. Zupę należy gotować w niskiej temperaturze. Niech nie bulgocze mocno. Najlepiej sprawdzi się wolnowar, czyli takie urządzenie, które gotuje potrawy w mniejszej temperaturze (40–60 st. C), za to przez długi czas.