Zbożonarodzeniowani
Zbożonarodzeniowani. Czy da się uciec od tego zalewu kiczu i plastiku? Tak!
Dekorowanie domu i nas samych na Boże Narodzenie to gesamtkunstwerk dostępny dla mas. Co więcej, ów pakiet działań związanych z estetyką jest pociągający także dla niechrześcijan, którzy praktykują go w oderwaniu od kontekstu religijnego. W Wigilię wszystko ma być „zbożonarodzeniowane”, słowem: już z daleka ma pokazywać, że to ta właśnie wesoła okazja, a nie, dajmy na to, hinduistyczne diwali, kiedy ludzie obrzucają się farbami i pigmentami w dowolnych kolorach, zmieniając ulice w dzieła Jacksona Pollocka. Boże Narodzenie jest bardzo charakterystyczne, choć operuje skromniejszą paletą kolorów: głównymi (czerwienią i zielenią) i dodatkowymi (bielą, srebrem i złotem).
Dlaczego akurat te dwa główne kolory są dziś wyrazem „bożonarodzeniowości”, a nie, dajmy na to, purpurowy i złoty? Boże Narodzenie jest ciekawym przykładem tego, jak anglosaskie obrazowanie wsparte narzędziami dostarczonymi przez rewolucję przemysłową (tanim drukiem, marketingiem i logistyką) wpłynęło na widzenie tej akurat tradycji w prawie całym chrześcijańskim świecie. Św. Mikołaj, grecki biskup Damaszku, przeszedł pewną transformację. „Napisany” na prawosławnych ikonach był chudym, łysym ascetą bez nakrycia głowy, za to z aureolą. Pod koniec XIX w. narysowano go już jako siwego jegomościa w zielonym surducie. Transformacji świętego dopełniła namalowana w 1931 r. przez Haddana Sundbloma reklama prasowa pewnego amerykańskiego napitku smakującego jak przesłodzony syrop. Na pewno się państwo domyślają, o jaką korporację mi chodzi.
I tak biskup asceta znad Morza Śródziemnego stał się tłuściutkim zawiadowcą gangu elfów z dalekiej północy. Producent napoju i moc jego marketingu przypieczętowały na zawsze wizerunek św. Mikołaja, a wraz z nim kod kolorystyczny głębokiej zieleni (surduty elfów) i czerwieni chałata oraz lamowanej runem czerwonej czapki.