W okresie okołoświątecznym wzrasta zainteresowanie rybami. O ile jednak na stół trafiają od czasu do czasu, w języku mamy je stale. „Walnąć (albo strzelić) karpia” to otworzyć szeroko usta ze zdumienia lub z zaskoczenia. Używaliśmy tego, zanim modny był anglosaski pogchamp. Podobnie jak mówiliśmy „leszcz” na długo, zanim słabiaka i frajera zaczął opisywać bambik. „Karp” to także niemiłe określenie – na kobietę przesadnie dbającą o makijaż. Blisko tego jest „flądra” – „typowy kult tanich chemicznych preparatów i bazarowych dzianin” wytyka jej definicja w słowniku Miejski.pl. „Szczupak” to znany od dawna synonim słowa „chudy”. „Rekin” będzie raczej kimś z głową do interesów. „Płotka” to z kolei osoba mało znacząca, z gatunku takich, które rekiny finansjery wykorzystują. Chyba że pisana jest wielką literą – wtedy to oczywiście klacz wiedźmina Geralta. „Zdrowy jak ryba” było określeniem bardzo pozytywnym, dopóki nie pojawiła się aktualizacja: „zdrowy jak ryba z Odry”.
Ryby są dla nas na tyle interesujące, że „kłusol” (osoba łowiąca nielegalnymi metodami), po całej serii popularnych filmów o kłusownikach na YouTube zgłaszano ostatnio do plebiscytu na Młodzieżowe Słowo Roku. Literacko – Jan Brzechwa szczególnie upodobał sobie jako bohaterów śledzie. „Z drogi, śledzie!” – to od niego. Pojawił się też u Brzechwy sum, którego lin zagiął z matematyki, były też „uczone łososie” na Wyspach Bergamutach.
Stąd już blisko do słowa, które łączy wszystkie powyższe cechy – to „losoś”, czyli człowiek przypadkowy, losowy. Z angielska zwany randomem. „Losowy gość” zastępuje „randomowego typa”.