Diabeł zdejmuje maskę
Diabeł zdejmuje maskę. Tak się teraz celebruje karnawał w Europie
Na podwórko wbiega cała zgraja. Wyglądają jak niedźwiedzie albo długowłose yeti. Przed chwilą, na znak diabła, założyli wielkie, ciężkie maski. Spod futrzanych grzywek widać niewielkie oczy, wyszczerzone zęby z fasoli, sterczące wąsy i długi, wywalony jęzor, a oblicza są dodatkowo przyozdobione piórami i kolorowymi wstążkami. Przed domem kurenci – tak nazywają się te stwory – zaczynają podskakiwać i tańczyć, potrząsają przyczepionymi do pasów dzwonkami, a futra falują im we wszystkie strony. Ich wizyta ma przynieść domostwu szczęście i urodzaj. Po chwili pojawiają się gospodarze. Wtedy diabeł zdejmuje maskę i grzecznie się wita. W zamian dostaje pęto kiełbasy, na co włochacze reagują radosnym podzwanianiem. Spod masek wyłaniają się twarze, rozpoczyna się uczta. Na stołach już czekają pajdy z wędliną, pączki z konfiturą morelową i domowe wino.
– Kiedyś kurenti byli szczuplejsi – wspomina Katarina, mama gospodarza. Przed chwilą jeden z przebierańców serdecznie ją przytulił, a staruszka niemal zniknęła w gąszczu futrzanych kosmyków. I to właśnie grubość i puchatość futer raczej niż tuszę uczestników staruszka ma na myśli. – W ogóle było skromniej. Ale zawsze przychodzili – dodaje. Po chwili diabeł, pełniący rolę wodzireja, dziękuje gospodarzom, a zgraja rusza do kolejnego domostwa. Wszystkim trzeba przynieść dobrą wróżbę. Na szczęście czasu mają sporo – w okolicach leżącego nad Drawą, w północno-wschodniej Słowenii, Ptuja kurentovanje bywa nazywane piątą porą roku.
– Wziąłem dwa tygodnie wolnego, żeby codziennie z chłopakami chodzić po wsiach – opowiada Davorin, kierowca ciężarówki. Kurentuje już 10 lat. Kurentką jest też jego pasierbica Olija; żona wozi, ubiera, a jak trzeba, karmi całą ekipę.