Zdjęcioterapia
Zdjęcioterapia. Czyli co właściwie można zyskać, spacerując i fotografując
Mówimy „dojść do wniosku” albo „przejść przemianę” – język odzwierciedla terapeutyczną rolę, jaką może odgrywać tak banalna czynność jak chodzenie. To jedna z tych aktywności, które przekładają się na sprawniejsze myślenie i kojarzenie faktów, m.in. dlatego że związany z nią wysiłek wspomaga neurogenezę i pracę mózgu. Marily Oppezzo i Daniel Schwartz, badacze ze Stanford University, wykazali nawet, że spacerowanie uruchamia w mózgu zdolność do tworzenia skomplikowanych analogii. A zalet jest więcej. Virginia Woolf kiedyś wyznała, że musi pozbyć się złego nastroju za pomocą spaceru po wzgórzach, a i filozof Søren Kierkegaard zapewniał, że nie zna tak uciążliwej myśli, od której nie dałoby się uciec, idąc.
Zgadza się z tym psycholożka Joanna Szeluga. Od lat zabiera pacjentów, a od niedawna również uczniów (pracuje w warszawskim Liceum Artes Liberales), na terapeutyczne „spacery poruszone”, podczas których nawet bardziej niż chodzenie liczy się robienie zdjęć. – Jest taka łacińska sentencja „solvitur ambulando” (rozwiązane przez chodzenie). Spacerując i robiąc zdjęcia, dużo się zyskuje. Po pierwsze, trenuje się uważność, bo to czas zatrzymania i uspokojenia myśli, skupienia. Po drugie, fotografowanie wywołuje emocje i pobudza do refleksji. Idzie się i szuka tego, co poruszy w nas jakąś czułą strunę – wyjaśnia psycholożka.
Czemu to ma służyć? Nadawaniu znaczeń, dzięki któremu łatwiej zrozumieć, co się czuje, i podejmować określone działania. Oglądanie zrobionych przez siebie zdjęć prowadzi zazwyczaj do projekcji, czyli przenoszenia swoich doświadczeń na inne obiekty. – Moją rolą jest zadawanie pytań: co jest na twoich fotografiach? Czy widać powtarzający się element, kolor, temat?